W pracy nic się nie działo. Drzwi otwarte. Nagle wchodzi czarny kot. Przestraszyłam się. Kot uciekł, bo się nagle poruszyłam. Wyszłam na zewnątrz. Kot stał na podwórku, czarny, gruby i patrzył na mnie jasnymi żółtymi oczami.
Stałam tak wpatrzona w niego, bo nie miałam nic innego do roboty.
A potem zobaczyłam gołębia i gołębicę jak piły brudną wodę z kałuży.
Raz on, raz ona. A potem ona poszła do śmietnika. Skrzydeł użyła, żeby wlecieć na puszkę. A gołąb dalej popijał. W pewnej chwili wyszedł z kałuży i poszedł za gołębicą.
Trochę pomyszkowali w śmietniku, sfrunęli na ziemię i poszli sobie spacerkiem na ulicę.
Kot też poszedł gdzieś sobie, ale niepokój został. Spojrzałam w niebo, na chmury.
Czy tylko ja widzę tu lecącego smoka? Leci mi na ratunek przed obcym kotem. ;)
Chmury są dziwne. Zawsze układają się tak jak chce obserwator.
A to wszystko z braku pracy. I z nudów. O niczym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz