21/10/2018

Sen z laserem

Na jakiejś planecie wszyscy ludzie siedzieli na ziemi na świeżym powietrzu. Nie było miast, domów, roślinności, niczego. Było jeszcze widno. Ludzie siedzieli i na coś czekali. Na gołej ziemi z pagórkami dla wygody. Kobiety i mężczyźni różnych ras, bez dzieci.



Nie hałasowali, po prostu siedzieli i czekali na swoją kolej. Ja byłam z P. Po chwili zostałam wezwana na wysłuchanie (dokładnie tak). Poszłam gdzieś gdzie mnie wezwali bez strachu. Miałam po prostu powiedzieć o swoich oczekiwaniach. Nie wiem o czym mówiłam, bo nie słyszałam, jakby to było tajne. Nic przez drzwi się nie przedostanie. Zajęło mi to kilka chwil, albo więcej. We śnie też miałam problem z oceną upływu czasu. Rozejrzałam się, część osób zniknęło, a ich miejsce zajęli inni. Nie znalazłam P. Wyjęłam jakiś patyk, który świecił jak latarka albo laser. Niebo już było ciemnogranatowe, więc na tym niebie „napisałam” tym laserem imię P. drukowanymi literami. Jasnobłękitny napis trwał na niebie jakby można na niebie pisać jak na tablicy co się chce. Zrobiłam to tylko ja, ale każdy mógłby gdyby zechciał. Pomyślałam, że jak P. to zobaczy to będzie wiedział, że ja jeszcze tu jestem. Nie było możliwości ponownego spotkania w tamtym miejscu. Ja zostałam przeniesiona, a P. został na jakiś czas. Wiedziałam, że na pewno się spotkamy. I imiona były już ustalone.


Obudziłam się o 5:15, było jeszcze ciemno.


Pierwsza myśl, że powinnam pomyśleć o najlepszym możliwym sposobie komunikacji, pozazmysłowym. Zasnęłam.


Potem zaczęłam sobie sen przypominać. Oczywiście to nie była ziemia. Nie mogłabym ogarnąć wzrokiem całej planety, żeby widzieć wszystkich ludzi. Ludzie na ziemi są hałaśliwi, roszczeniowi, nie siedzieliby posłusznie obok siebie.


To wyglądało jak poczekalnia przed pojawieniem się na Ziemi. Taka planeta dusz gotowych do dalszej podróży, z planem i zadaniami do wykonania, pogrupowana w „rodziny czy znajomych” którzy na pewno się spotkają.


W mojej rodzinie przed erą komórek porozumiewaliśmy się telepatycznie. Wystarczyło, że ktoś chciał, żeby odezwać się do niego i tak było. Moja mama, jak typowa 11, miała i ma prorocze sny, kontaktuje się ze swoją matką i siostrami, wie i przeczuwa wszystko. Jest takim sercem rodziny.


Wystarczy pomyśleć o kimś i ten ktoś dzwoni, pisze mejle czy kontaktuje się w inny sposób.


A więc komunikacja w mojej rodzinie jest znakomita, czyli zadanie wykonane.


 

20/10/2018

Sen z pieczątkami

We śnie byłam w przeddzień jakiejś imprezy. Miałam kupić prezenty. Kupiłam pieczątkę. To miał być zabawny prezent ze śmiesznym tekstem. Tekst miał 3 linijki, ale nie zobaczyłam tekstu. Rozpakowałam paczką, żeby przepakować w coś ładnego, paragon wyrzuciłam. Potem dowiedziałam się, że ktoś tym samym domu też kupił pieczątkę. Bo ja mieszkałam w jakiejś komunie albo dużej rodzinie, jak komuna.


Ta druga pieczątka była lepsza od mojej, większa i treść fajna na 5 linijek (też nie pamiętam jaka). Gdy wzięłam tę pieczęć i odbiłam, okazało się, że treść jest odwrócona, lustrzana. Ktoś zrobił pieczątkę źle, nie pomyślał, że ma być odwrócona. Patrzyłam na pieczątkę i czytałam, ale po odbiciu tuszu napisy były lustrzane. Nie mogłam w to uwierzyć. To jakiś absurd. Przecież ten kto świadczy takie usługi musi to wiedzieć. Była noc. Ale rano trzeba było pójść i poprawić pieczątki. Nie mogłam znaleźć paragonu. Zaczęłam grzebać w śmieciach, wyjmowałam po kolei różne rzeczy. Paragonu nie znalazłam. Ale się nie ubrudziłam, jakieś czyste te śmieci, a właściwie niepotrzebne rzeczy. W domu mieszkało sporo osób, więc ktoś w międzyczasie musiał wyrzucić kubełek. Trzeba było iść do śmietnika na zewnątrz. Dlaczego tylko ja się tym przejęłam? Można było wyrzucić złe pieczątki i iść z byle czym. Już świtało. Obudziłam się.



Obudziłam się zdziwiona, że coś mi się śniło i że wszystko doskonale pamiętam.


Ostatnio szukam prezentów dla 3 osób. Ciężko jest coś kupić dla osoby, która ma wszystko.


Kupiłam kilka prezentów na jutro. Za tydzień idę na rocznicę ślubu i nic nie mam. Ten sen to chyba z wrażenia, że nic jeszcze nie wymyśliłam. Szukam inspiracji. Takie teraz czasy, że można kupić wszystko, ale co? Najlepiej wychodzą mi prezenty jak nie ma okazji. Po prostu widzę coś odpowiedniego dla kogoś, kupuję i daję. Teraz jak mus, to jest problem. Mam jeszcze kilka dni. Nie będę grzebać w śmieciach ;)


Na pewno nie kupię pieczątek ;) Co to w ogóle za pomysł. Jak dla dziecka.


 

15/10/2018

Czas i przestrzeń

Ostatnio coś się dzieje z czasem. Już kiedyś pisałam, że w środę mam poczucie, że jest sobota. Najpierw takie poczucie miałam raz na m-c. Potem już co tydzień. Ostatnio we wtorek mam poczucie, że mamy piątek. Muszę spojrzeć w kalendarz, żeby nie zawalić jakiegoś spotkania czy terminu. Zastanawiałam się skąd takie poczucie. Czasem nagnę czas, żeby szybciej zrobić dużo rzeczy. Ale nie jest to codzienność.



Zachwycając się najbardziej kolorową porą roku wróciłam do eksperymentów. Opisałam jeden taki eksperyment na pierwszym blogu. Byłam pod wrażeniem sprawdziłam i skończyłam z tym. Bo to niczego nie wnosiło do mojego życia.


Miesiąc temu przy zakładaniu biustonosza poczułam na plecach zgrubienie. Tworzył się jakiś pieprzyk czy coś podobnego. Przecież codziennie będę go urażała więc musiałam się go pozbyć. Więc go dotknęłam palcem i powiedziałam w myślach: „żegnam, nic tu po tobie, przeszkadzasz mi, pa pa.” Uśmiałam się, że mówię do nie wiadomo czego. Ale rano gdy się ubierałam po pieprzyku nie było śladu, aż wzięłam lusterko. Potem wysłałam w niebyt krostkę na czole pod grzywką. Zastosowałam dokładnie ten sam schemat. Dotykasz, mówisz i robisz coś innego. Efekt był taki sam. Nie mam śladu. Potem rozzuchwalona chciałam zrobić to samo ze znamieniem na policzku. Nie zadziałało. Czy ja nie chce za dużo naraz?


Praca księgowego jest bardzo urazowa. Ciągle atakują mnie segregatory i kartki. Gdy czegoś szukam to na biurku mam stos dokumentów i o ranę łatwo. Ostatnio przecięłam sobie skórę na palcu lewej ręki. Nic takiego, ale przy myciu rąk mnie szczypało. Gdy pracuję myję ręce nawet 16 razy dziennie, zwłaszcza gdy dotykam paragonów z kas fiskalnych. One zawierają szkodliwa chemię, nie wolno w trakcie takiej pracy jeść, ani dotykać np. oczu. No więc spojrzałam na czerwoną kreskę i pomyślałam, że jej tam nie ma, poszła sobie, zagoiła się, zniknęła, wyparowała. Nie mogłam wrócić do zranienia, bo nie wiedziałam, kiedy to było. Potem zajęłam się swoimi sprawami (tak trzeba – nie nadawać ważności swoim zamiarom). Wieczorem na palcu nie było śladu rany, ani jej samej. Wiadomo, że kiedyś by się zamknęła, ale byłby strupek.


W zeszłym tygodniu było ciepło więc założyłam czółenka na gołe stopy. Po całym dniu chodzenia okazało się, że mam odciski. Dokładnie 4, po jednym na każdej pięcie (zakrwawione pęknięte odciski), i po jednym odcisku na każdym małym palcu. Mogłabym zaplastrować rany i dalej chodzić. Postanowiłam sprawdzić znikanie odcisków. Były już znikające siniaki, znamiona i rany. Spojrzałam na odcisk na prawej stopie i powiedziałam do niego: znikaj, przeszkadzasz mi.


Rano 3 odciski były na „swoim” miejscu, a na prawej stopie zniknął z palca. Te odciski ciągle mam, bo gojenie jest powolne. W końcu codziennie zakładam jakieś buty. Nie próbuję je unicestwić, bo mają już tydzień, są za stare.


Nie robiłam zdjęć. Gdybym uwieczniła moje skaleczenia to może nie mogłyby zniknąć?


Czy to co robię i będę robiła zalicza się do cofania w czasie? Chyba nie, bo przecież podobno nie można. Ja jestem wyznawcą prawa Murphy'ego – gdy coś może się zdarzyć to się zdarzy. To brzmi jak druga zasada Huny – Kala – nie ma rzeczy niemożliwych. Nieważne jak to nazwiemy, ważne, że działa.


Starając się wytłumaczyć moje działania przypomniałam sobie znakomity film – Interstellar. Nikomu ze znajomych on się nie podobał. Ciekawe ;) Bracia Nolan nadają na tych samych falach co ja, uwielbiam ich skróty myślowe i niedopowiedzenia. Konsultantem filmu był astrofizyk Kip Thorne, a więc to nie był bajkowy film. Wiadomo już, że czas inaczej płynie w różnych miejscach, np. w okolicy czarnej dziury, czy na innych planetach. Dlatego możliwe było spotkanie ojca z córką, która była zestarzała się szybciej od niego.



Ta scena bardzo mi się spodobała. Wyobraziłam sobie, że np. ja mogłabym skakać po wymiarach, serfować. Może kiedyś będzie to możliwe. Tylko ludzie musieliby się otworzyć. Każdy chce „skakać w hiperprzestrzeń” ale z całym bagażem fizyczności, musi być ubrany i mieć przy sobie dużo hajsu, żeby w nowym miejscu rządzić ;)


Z nowym – starym zegarkiem nie jest tak różowo. Zapominam go nakręcić prawie co drugi dzień. Zauważyłam też, że spóźnia się minutę na dobę.


Coś jest na rzeczy z czasem skoro politycy chcą zaprzestać manipulowania nim. Akurat teraz?! Człowiek myśli, że gdy przestawi zegarki to i panuje nad czasem. A to tak nie działa. Ludzie już się kłócą jaki ma być czas, letni czy zimowy. Taki iluzoryczny wybór. Odwracanie uwagi, patrz tu a nie tam. Czy na pewno czas biegnie liniowo, od punktu A do B?


Skoro mogę zmieniać maleńkie rzeczy w dopiero co minionej przeszłości to co z przyszłością?


Otóż mam przebłyski pewnych zdarzeń, ale nie mam na to wpływu.


Np. gdy usłyszałam o referendum w sprawie brexitu, to wiedziałam jak się to skończy i wyrobiłam sobie paszport. Znajomi patrzyli na mnie dziwnie, ale ja wie3działam.


W czerwcu wiedziałam, że Trump wygra. Ktoś powie, że to było wiadomo i że to przez Podestę i pizzagate. W dniu wyborów 2 razy przechodziłam obok zakładów buchmacherskich, ale nie wiedziałam ile postawić i zrezygnowałam. Nie byłam zdziwiona kto został prezydentem.


Potem gdy Dylan dostał nagrodę Nobla to powiedziałam, że jej nie odbierze. Na początku długo się nie odzywał, czyli miałam rację. Potem odezwał się i podziękował. No trudno, nie wszystko wiem. Potem na wręczenie nagród nie pojechał, wysłał kogoś innego. Czyli ja miałam rację.


Gdy usłyszałam, że Wodecki trafił do szpitala, to usłyszałam jego głos: jaki jestem zmęczony. Wiedziałam, ze umrze, bo już ma dość pracy. Potem sprawdziłam go, był typowa Ósemką, robił wszystko dla pieniędzy. Tylko po co, miał przecież uznanie i mało nie zarabiał. Okazało się, że grał nawet po 2 koncerty dziennie w oddalonych od siebie miejscach, bo utrzymywał rodzinę, w tym bardzo dorosłe dzieci. Nawet po śmierci jest wykorzystywany.


Gdy obserwowałam pompowanie balona piłki nożnej to powiedziałam do nawiedzonego znajomego: blamaż (lubię określenia jednym słowem). I tak się stało. Nie obchodzi mnie sport i nie ja powiedziałam to w „złą godzinę”. Ja po prostu słyszę pewne rzeczy. A właściwie to efekt pewnych zdarzeń pojawia się w mojej głowie, na trzeźwo, w pełnym słońcu, pomiędzy zwykłą aktywnością. Nie mam wpływu co się pojawi i nie mogę tego planować. Nie znam mapy wydarzeń, a na pewno taka istnieje. Od pewnego momentu pewne rzeczy muszą się wydarzyć i można je „podejrzeć” w jednej z szufladek międzywymiarowego banku wiedzy.


Przestałam się przejmować ludźmi chorymi. Gdy widzę w tv czy internecie jakąś reklamę i prośby o pieniądze, to nie daję, bo wiem, że one nic nie pomogą, człowiek (dziecko) umrze. Nic nie mogę z tym zrobić.


Zaburzenia czasoprzestrzenne są, ale nie wiem czy są inni ludzie, którzy też to dostrzegają właśnie teraz. O przyczynach tego stanu jeszcze nic nie wiem.


Spotykam na ulicy coraz więcej ludzi. Którzy „nie mieszczą” się w swoim ciele. Gdy zobaczyłam to pierwszy raz to pomyślałam, że mam zwidy. Ale teraz coraz więcej ludzi „nie pasuje” do siebie.


To wygląda tak: patrzę na kogoś, na jego ciało, a jego ciało stoi a jego środek (obraz) się porusza. Jak jakieś zakłócenia. Ciężko to wytłumaczyć. To wygląda jakby w ciele „mościł się” duch, który przybiera postać tego ciała. Ten „duch” i ciało wyglądają tak samo. Dotyczy to zwykłych ludzi spotykanych na ulicy. Wiadomo przecież, że wszystko drga. Najszybciej drga Bóg i dlatego nie możemy go zobaczyć. Gdy zaczniesz machać ręką bardzo szybo to nie zobaczysz ręki. Sprawdź.


Normalnie każdy człowiek wibruje tak jak ciało. Czasami jego pole się rozszerza, tak jak


kiedyś (Dzien-z-wampirem) opisałam zdarzenie, gdy pewna kobieta nagle się odwróciła jakby poczuła, że ktoś ją dotknął. Była przede mną ok. 6 m, a ja musiałam nieświadomie ją dotknąć „mentalnym palcem”.


Teraz to zupełnie co innego. Upewnia mnie to, że fizyczność to umowa na to miejsce i czas. Ale wcale tak nie musi być na zawsze. Może dlatego tak ogromną uwagę przykłada się teraz do wyglądu ciała. Odciąga się uwagę do tego co się dzieje z czasem w przestrzeni tego wariantu. :)


Na urodziny, jako dodatek do prezentu dostałam kupon lotka. Powiedziałam wtedy: na pewno szczęśliwy. A potem gdy goście wyszli sprawdziłam numerki. Miałam z tym kłopot, bo nie za bardzo wiedziałam jak to sprawdzić, tyle jest nowych gier. W wyszukiwarce wyszło, że mam 10 zł. I tak było, dostałam prezent z wartością dodaną. Tego nie przewidziałam ;)


 

09/10/2018

Idzie jesień

Dni jeszcze ciepłe, ale noce już chłodne. Lato się skończyło nadeszła jesień.

Zapakowałam letnie ciuchy do toreb i chodzę już w krótkich kozakach. Przeziębiam się od nóg, więc o nie dbam.

To idealny czas na robienie zapasów na zimę.

Mam już czosnek ze sprawdzonego źródła.


Dostałam 4 kg kaszy gryczanej, 2 kg palonej i 2 kg niepalonej.


To moja ulubiona kasza, dlatego aż tyle zjadamy zimą. Kasza pochodzi z targu, ze sprawdzonego źródła. Nie ma moli, a przesypuję ją do szklanych słoików. Kasza palona jest łagodnie palona, a nie przypalona.

Wstawiłam jabłka na ocet jabłkowy.


Od lat nie kupuję tylko sama robię. To łatwe. Bierzesz słoik, jakikolwiek i kroisz jabłka. Potem zalewasz wodą z cukrem, na 1 szklankę dajemy 1 łyżkę cukru. Cukier rozpuszczam we wrzątku, a po ostygnięciu zalewam. W tym słoju mam 4 jabłka i 4 szklanki, niepełne. Odstawiam na 4 tygodnie, zadzwoni timer ;) Potem zlewam do ciemnej butelki, kawałki jabłek wyrzucam i płyn trzymam w lodówce. Ocet jest łagodny.

Z imprezy zostało mi pół litra wódki, więc zrobiłam nalewkę z kasztanów.


Kasztany dostałam z lasu, umyłam, wysuszyłam, przekroiłam na pół (wyrzuciłam jeden kasztan bo w środku był pusty), wrzuciłam do słoika i zalałam wódką. Zakręciłam i trzymam w pokoju, bo jest cieplej niż w kuchni. Wstrząsam kilka razy dziennie. Nalewka będzie gotowa po miesiącu. Będę ją testowała na plamy rubinowe.

Przyleciał P. Po trzeciej pizzy zrobiłam śląskie kluski i buraczki zasmażane. Zdecydowanie wolę prawdziwe jedzenie. Przy okazji zrobiłam test. Mocz był lekko różowy. Zaskoczyło mnie to, bo nic takiego nie robię. A jednak.

Ubiegłej zimy piłam na czczo pyłek kwiatowy. I jeszcze mi tyle zostało.


Mój ojciec woli propolis, a ja lubię pyłek, bo ma właściwości odżywcze i biotyczne. Parę łyków i mam witaminy, biopierwiastki i mikroelementy, a nawet błonnik. Nie lubię suplementów, więc radze sobie w ten sposób. Lubię też miód, mam 4 słoje. Mogę go jeść łyżeczką bez niczego. Oczywiście łyżeczka jest metalowa, bo lubię ją wylizywać. Drewnianą nie można lizać, a ja nie marnuje dobrych rzeczy.

W piątek idę na badanie krwi, jest promocja – pakiet 17 badań kosztuje 99 zł. Ostatnie badanie robiłam 2 lata temu. Nawet jak się człowiek dobrze czuje to warto się sprawdzić.

Zgodnie z planem dostałam bread maker. Kupiłam 4 kg różnych mąk i zacznę piec chlebki, aż znajdę swój ulubiony. Sklepowego chleba już jeść nie mogę, jest obrzydliwy.

Tak więc jestem dobrze przygotowana do zimy. Z grubsza ;)

Innych zapasów nie robię, bo jabłka czy cebulę można kupić cały rok.