30/05/2012

Zawsze Słońce, czasem deszcz

Zamawianie niewidzialnego parasola gdy pada deszcz idzie mi coraz szybciej. Nieczęsto mi się to zdarza, bo przecież jak pada to mam parasolkę. Ale nieraz nie mam. Gdy wychodziłam do pracy świeciło słońce i było ciepło. Nie oglądam tv więc nie wiem jakie są prognozy. Gdy wychodziłam z pracy zaczął padać deszcz. Nie miałam parasola. Wyobraziłam sobie parasol nade mną i nie zmokłam. To jest niewiarygodnie łatwe. Wystarczy poprosić i już. Zdążyłam wsiąść do tramwaju jak lunęło. Gdy wysiadałam znowu nie zmokłam, bo przecież miałam ten "parasol". Padało jakby obok.


Przypomniałam sobie, że od kilku dni nie zamawiałam rano wiatru, bo było ładnie. Ale zawsze mogę poprosić, żeby wyszło Słońce. I wyszło. Zza chmur, wiatru nie było. Potem pojawiła się tęcza, jak zwykle po takim deszczu. Aż chciało się klaskać nad tym cudem natury. Szkoda, że ludzie tego nie doceniają, tylko podziwiają dziwadła w tv.





Coraz bardziej upewniam się, że Słońce to nie jest zwykła kula ognia, planeta czy inne ciało niebieskie. Nasi przodkowie byli mądrzejsi, bo to wiedzieli. Symbole Słońca są wszędzie wyryte lub namalowane na najstarszych znaleziskach. Wydaje mi się, że Słońce to rozumna, duchowa istota. Mam jakąś dziwną więź ze Słoneczkiem, odkąd przez 366 dni świeciło dla mnie. Kiedyś myślałam, że nić aka łączy istoty po uprzednim dotknięciu. Teraz myślę, że wystarczy wyobrazić sobie tę nić i umacniać ją. W końcu mieszkamy w układzie słonecznym.


Nie zmokłam, ale nogi i tak musiałam umyć, bo jeszcze nie wiem jak ominąć mokre chodniki ;)))




24/05/2012

Figi

Uzupełniałam dzisiaj zapasy suszonych owoców na rynku. I pomyślałam, że kupię coś na co mam naprawdę ochotę, a właściwie nie ja tylko mój organizm. Ze zdziwieniem poprosiłam o figi, choć nie wyglądały najlepiej. Kupiłam 10 sztuk, czyli 21 dag.



Nie mogłam się powstrzymać i po drodze zjadłam dwie. Były pyszne, słodkie, miękkie, cudne. Ostatni raz figi jadłam chyba z 15 lat temu. Nie wiem dlaczego ich nie kupowałam.


Gdy wróciłam do domu natychmiast usiadłam do kompa, żeby sprawdzić co one takiego mają.


Oto co znalazłam.


Zalety fig:




  • posiadają dużo wapnia, zalecane dzieciom i kobietom podczas menopauzy,




  • dzięki niskiej zawartości fosforu ułatwiają utrzymanie prawidłowej równowagi kwasowo-zasadowej w organizmie,




  • zawierają sporo potasu więc dobrze wpływają na serce i układ krwionośny,




  • zawierają znaczne ilości witaminy K, która trzeba uzupełniać po zażywaniu antybiotyków,




  • mają dużo błonnika, likwidują zaparcia, pomocne w leczeniu raka jelita grubego,




  • maja dużo magnezu więc wspomagają układ nerwowy,




  • mają duże ilości żelaza więc chronią przed anemią i osłabieniem,




  • nalewki są pomocne na ból gardła i duszności spowodowane astmą,




  • zawierają fitosterole więc mają zdolność obniżania syntezy cholesterolu,




Czegoś mi brakuje, ale nie chce mi się sprawdzać tego u lekarza. Szkoda czasu. Trzeba zacząć ufać sobie, wtedy człowiek będzie zdrowy. Przez ten remont kuchni jem byle co, byle gdzie, byle jak. Jeszcze tylko 2 dni i będę miała piękną kuchnię. I wtedy zaszaleję. Mam już szampana w lodówce ;)


A tu ciekawostki:


"Figowiec jest pierwszą rośliną, o jakiej wspomina Biblia – po tym, jak Adam i Ewa zjedli zakazany owoc i ujrzeli swą nagość, właśnie z gałązek figowca zrobili przepaski na biodra. W wielu kulturach figowiec i jego owoc są symbolami płodności i inicjacji. Dawano je do jedzenia egipskim kapłanom podczas ceremonii wyświęcenia, żywili się nimi pustelnicy. W Afryce Północnej do dzisiaj rolnicy przed rozpoczęciem orki składają na skałach figi, jako dar dla Boga.


Z kolei starożytni Grecy i Rzymianie uważali figi za wyjątkowo odżywcze i pokrzepiające. Młodych ludzi czynić miały silnymi i wytrzymałymi, a starszym pozwalały dłużej zachować młody wygląd i zdrowie. Z tego powodu stanowiły podstawę, jadłospisu atletów przygotowujących się do Igrzysk Olimpijskich oraz były pierwszym olimpijskim "medalem" dla zwycięzców." źródło:http://www.skworcu.com.pl/135,pl_figi-suszone-200g.html







21/05/2012

Kocham ...

Gdy jakiś czas temu postanowiłam otworzyć swoje serce i odczuwać miłość do wszystkiego stworzenia na ziemi nie myślałam, że tak łatwo i szybko to się stanie. Wystarczyło tylko postanowienie i dobre uczucia same się obudziły.


Kocham Stwórcę


Jest to największa moja miłość obecnie. Czuję głęboką, szczerą, czystą miłość do Boga, który mnie stworzył, wszystko zaplanował i pozwala mi żyć tu na tym świecie i doświadczać różnorodnych rzeczy. I teraz często czuję tą Siłę Sprawczą, tylko czasami dziwię się, że inni tego nie czują. Wystarczy chcieć i pewnego dnia się obudzić i już na zawsze jest się dzieckiem Boga. Tego prawdziwego, a nie tego znanego z Biblii, czy lekcji religii.


Ten mój jest bezgranicznie dobry, wszystkowiedzący, współczujący.


Kocham Siebie


Była to kiedyś miłość trudna. Próby samobójcze miały mnie wyzwolić z problemów tego życia. Dziękuję za to że były, bo teraz wiem, że to nie ja decyduję o swoim losie. Wtedy Los ingerował w mój wybór, który teraz wydaje mi się śmieszny. Wtedy taki nie był, bo wydawało mi się, że świat się zawalił i nie ma wyjścia.


Zrozumiałam, że w życiu konieczna jest równowaga między życiem duchowym i fizycznym. Urodziłam się w wielkim mieście i w tym kraju i to jest dla mnie dobre. Tu powinnam się realizować. Naprawdę czuję się w idealnym czasie i miejscu. Nie mam poczucia, że urodziłam się za wcześnie lub za późno. Jestem IDEALNIE W CZASIE I PRZESTRZENI. I to zasługa mojego Stwórcy, który zawsze będzie na pierwszym miejscu w moim sercu. Moja Miłość jest bezgraniczna i pewna.


Uważam siebie za szczęściarę. Mam co jeść, dach nad głową, żyjących rodziców, dobrą rodzinę i przyjaciół, więc czego chcieć więcej. Nie myślę, że inni mają gorzej, tylko inaczej, co innego przerabiają na swej ścieżce życia.


Kocham Rodzinę


Jest to miłość zdrowa, nie zaborcza. Każdy ma wolność wyboru, do niczego nikogo nie zmuszam. Oczywiście, że było trudno do tego dojść. Ale to jedyne wyjście. Gdy czekałam na syna, aż wróci z imprezy czy meczu, a on nie wracał, to wydzwaniałam, denerwowałam się. I on mi wtedy powiedział, że uważa na siebie i że nie przeżyję życia za niego. Ile można się nauczyć od dzieci :) Wtedy odpuściłam. I tylko czasami modliłam się: Boże proszę czuwaj nad moim synem. A potem oglądałam w prasie na 1 stronie jego zdjęcia jak "wracał" z meczu. Każdy idzie swoją ścieżką, ma swój własny Los. Ja mogę tylko czuwać doradzać, ale nie wymuszać. Mam szczęście, że on jest moim synem, bo jest wyjątkowy. Jest to możliwe jeśli kochasz bezwarunkowo.


Z ojcem też miałam problem i to chyba od dzieciństwa. Zawsze dyrygował całą rodziną, a ja się nie dawałam, bo mam podobny charakter do niego. Była ciągła walka, bicie i wyzwiska. Wybaczyłam mu, że dla niego byłam głąbem i gadziną. Próbowałam zrozumieć go, bo przecież urodził się w czasie wojny, babcia pracowała, a dzieci chowała ulica, bez miłości. Więc skąd ma wiedzieć jak kochać. Kilka lat temu powiedział, że nigdy już nie wejdzie do mego domu. Powód był błahy, bo kwestionowałam wysokość, na której miała zawisnąć półka. Teraz to brzmi śmiesznie, ale wtedy nikomu nie było do śmiechu. Ja udawałam, że nic się nie stało, chodziłam do rodziców, składałam życzenia itp. Przez dwa lata faktycznie nie wchodził do mojego domu, czasami czekał na schodach na mamę. Aż kiedyś po prostu wszedł i już tak zostało. Nie było sensu udowadniać swojej racji, szkoda życia. Mogłabym napisać grubą księgę jak uzdrawiałam nasze relacje. Ale warto było.


Kocham Przyjaciół i Znajomych


Podobne przyciąga podobne – tak się mówi i to prawda. Kiedyś miałam dużo przyjaciół, tak mi się wydawało. Jednak w życiu jest dużo różnych sytuacji i okazało się, że przyjaciele odeszli, gdy nie mogłam im już w żaden sposób pomóc. Mam teraz jedną przyjaciółkę i dużo znajomych i to naprawdę mi wystarcza.


Kocham Maxa F.Longa i Williama H.Batesa


Kocham ich miłością platoniczną, bo obaj nie żyją. Ich wkład w mój wzrost jest dla mnie ważny. Dlatego zawsze ciepło o nich myślę, błogosławię ich i życzę ich rodzinom i potomkom wszystkiego najlepszego.


Gdyby nie praca pana Longa nigdy nie dowiedziałabym się o Hunie. Nie miałabym świetnego kontaktu z Ku i Long. Otworzył mi oczy na istotę ludzką i dzięki niemu wiem, że nigdy nie jestem sama. Zawsze mam z kim pogadać i się przytulić.


Dra Batesa pokochałam za jego drogę pod prąd. Nikt mi nie mówił, że z wiekiem pogarsza się wzrok. Uświadomiła mi to koleżanka, bo podobno wszyscy w pewnym wieku noszą okulary. A ja nie i musiałam dowiedzieć się co ja robię, że nie pogarsza mi się wzrok. I trafiłam na tego geniusza, który uważał, że ludzie nie muszą, a nawet nie powinni nosić okularów. Napiszę kiedyś o tym człowieku, bo mu się to ode mnie należy.


Kocham polityków


Naprawdę dziękuję Bogu, że są i postępują tak jak postępują. Wiem, że ja taką nie chce być i jestem wdzięczna, że to nie moi rodzice ani znajomi, że nie mam z nimi nic wspólnego.


Patrzę na nich jak na ludzi, którzy mają swoje rodziny.



Np. z dłoni premiera widać, że dzieciństwo to miał straszne, nakazowo-zakazowe, ciągle się czegoś bał. Łamano jego wolę, nie miał poczucia bezpieczeństwa. Taką ma drogę życia. O każdym można coś powiedzieć, ale nie żeby usprawiedliwiać tylko zobaczyć w nim człowieka. Bo przecież człowiekiem jest przez całe życie, a premierem tylko chwilę. Zupełnie nie widzę różnicy między politykami różnych partii. Im wszystkim chodzi o kasę i władzę, nie ma różnic. Wiedza jest na dłoni ;) Podłe postępowanie polityków wynika często z trudnego dzieciństwa. W dorosłym życiu odbijają to sobie. W gruncie rzeczy to nieszczęśliwi ludzi.


Nikt nie jest w stanie wzbudzić we mnie nienawiść, bo w moim sercu nie ma po prostu na to miejsca. Jest w 100% wypełnione miłością.


Kocham rośliny i zwierzęta


Chyba dzięki roślinom pokochałam Stwórcę. Drzewa i kwiaty są tak doskonale wymyślone i zaprojektowane, że żaden człowiek by tego lepiej nie zrobił. Zawsze fascynuje mnie skąd nasionko wie jak ma rosnąć, skąd wie gdzie jest światło, przecież nic nie widzi. A potem wyciąga "szyję" do światła. Ostatnio zasiałam pietruszkę, żeby mieć świeżą natkę i mogę patrzeć jak ona rośnie i podziwiać. Wystarczy tylko trochę wody.


Co zasiejesz to zbierzesz.


Zasiałam pietruszkę i wyrosła pietruszka:)



Ze zwierzętami jest trochę inaczej. Nie popieram trzymania ich w domach, w schroniskach, ogrodach zoo itp. Dla mnie to niewola i więzienie. Gdyby właściciele usłyszeli co "mówią" ich pieski i kotki ;))) Zresztą maniacy od zwierząt są dziwni i omijam ich z daleka, nie pasujemy energetycznie do siebie. Ale darzę ich miłością uniwersalną.


Kocham Świat


Naprawdę czuję, że ten świat jest piękny. Tyle nam daje, że tylko brać i się cieszyć. Codziennie budzę się rano i dziękuję Bogu, że mam kolejny cudny dzień, że będzie słoneczko, że wszystko co mnie dzisiaj spotka jest dla mojego dobra. Naprawdę tak jest. Każda "porażka" po czasie okazuje się naszym zbawieniem i pomaga nam wzrastać. Każde spotkanie z innym człowiekiem pomaga nam. Wieczorem błogosławię dzień, który minął. Taki rachunek sumienia, czy aby źle o kimś nie pomyślałam, czy wszystko robiłam z miłością. Jeśli nie (a to często) to przeżywam jeszcze raz trudną sytuację i staram się zrozumieć drugą stronę, dlaczego postąpiła tak a nie inaczej. Wtedy zasypiam "czysta". Nie potrzebuję do tego żadnej religii, tylko utwierdzam się w niezachwianej wierze w Boga.


Czasami jest fajnie. Nie słucham prognoz pogody, bo się nie spełniają. Zamiast wydawać kasę na instytuty powinni kupić szklaną kulę, na jedno wyjdzie. Gdy wychodzę z domu z przeświadczeniem, że będzie ładnie, to moja pewność jest taka, że jak nawet będzie padało a ja nie mam parasola, to idąc w deszczu nie zmoknę. Pisałam już o tym chyba 2 lata temu. Widok jest niebywały, tak jakby ktoś nade mną zatrzymywał deszcz. Jeśli już jest nieładnie, to krótko, bo mi się lepiej żyje jak jest widno i ciepło. Ciągle nad tym pracuję.


W końcu mój świat jest taki, jak go sobie wymyślam – IKE.




13/05/2012

Rak prostaty - mój tata c.d.

W notce o raku nerki pisałam, że choroba zniknęła – do czasu. Uciekła przed nożem i się przyczaiła. Przez 6 lat wszystko było w porządku, rodzina zdała egzamin z miłości. Widocznie było zbyt dobrze, bo mój tata znowu zaczął dyrygować moją mamą i nami. Wszystko mu przeszkadzało (niezadowolenie!), wszystko było zrobione nie po jego myśli. Oczywiście on to robił z miłości, tylko to było jego zdanie. Moja mama nic się nie odzywała, tylko robiła co on chciał. Usiłowałam jakoś go nakierować na właściwą drogę, ale on był mądrzejszy. Na koniec lata 2010 wszyscy dowiedzieliśmy się, że ma raka prostaty. Nie znam szczegółów, ale miał go na pewno. Objaw, który można było zauważyć to częstomocz. Przez kilka lat pracował na tę chorobę. Klasyczny książkowy przykład. Rak nerki niczego go nie nauczył, więc ma kolejnego.



Moi rodzice chyba w Jastrzębiej Górze. Kochający się od zawsze.Tata jeszcze nie wiedział, że za 5o lat będzie miał raka.


Mieliśmy już doświadczenie, więc nie było pytań w stylu: dlaczego mnie to spotkało? Jest choroba, to trzeba ją zaakceptować i się z nią zmierzyć. Nie było żadnej walki czy wojny. Znalazłam w necie ciekawą kurację sokiem z granatów, wydrukowałam i dałam mamie. Sok z granatów ma działanie przeciwutleniające i badany był na wielu uniwersytetach, gdzie potwierdzono jego skuteczność też w leczeniu arteriosklerozy. Dałam rodzicom też karty do Makro i Selgrosu, żeby kupowali taniej te owoce. Przez całą jesień rodzice kupowali całe skrzynki. Właściwie odżywiał się tak samo, ale zakazałam im jeść pasztetową. Mieli takie przyzwyczajenie, ale teraz w tym produkcie jest tyle soli, że nie powinno się tego jeść. Ziół żadnych nie pił, tylko codziennie ten sok i to nierozcieńczony. Przez ok. pół roku do operacji. Raz mama kupiła gotowy w kartonie, ale nie było porównania z prawdziwym, za słodki i dziwny. Siostra kupiła im wyciskarkę do cytrusów, nic drogiego.


Zdawaliśmy sobie sprawę, że to nie wyleczy raka, ale na pewno wspomoże. Bo trzeba działać szeroko. Ojciec robił badania i nowotwór się zatrzymał, ale on chciał go chirurgicznie go usunąć. Może nie miał cierpliwości, nie mnie to osądzać. Wtedy dowiedzieliśmy się, że poprzedni ordynator łapownik umarł. A nowy ordynator nie bierze łapówek, ani żaden lekarz na tym oddziale. Naprawdę świetny lekarz, udzielał wyczerpujących informacji o stanie guza, o operacji i ewentualnych powikłaniach. Z takim podejściem długo pożyje. :)


Mama prosiła mnie, żebym zobaczyła w kartach czy tata przeżyje operację. Nie musiałam, wystarczyło popatrzeć na aurę – jeśli umrze to na pewno nie teraz. Lepiej to sprawdzić na początku choroby, bo nieraz jest tak, że ludzie przecież na coś muszą umrzeć i taki rak im pomoże w odejściu z tego świata. Ojciec musiałby się bardzo starać, żeby umrzeć, ale machina została wprawiona w ruch. Dałam mamie do przeczytania kolejną książkę, żeby też pracowała, ale wiem, że ojciec też ją czytał, ale czy zrozumiał.



Nie prosiła mnie o modlitwę więc się nie modliłam za niego. Zaprzestałam modlitw w intencji różnych osób bez ich wiedzy, bo zmieniał się przez to mój los (karma). Nie moją sprawą jest cudze życie, choć mnie może się wydawać, że mogę pomóc. To mi się tylko wydaje, a ludzie wcale nie chcą pomocy. Idą własną drogą.


Mama, siostra i ja miałyśmy grafik kto kiedy będzie w szpitalu, żeby nie chodzić razem, tylko żeby zawsze ktoś u niego był. Termin operacji został dobrze wybrany (nie nów i pełnia;)), kwiecień 2011 r. Wszystko się udało. Był jeszcze w szpitalu z 10 dni, żeby wszystko się podgoiło. Ordynator przyprowadzał studentów i mówił, że goi się lepiej jak u młodego mężczyzny. A jak miało być? Skoro tyle miał w sobie tego soku z granatów. ;) Oczywiście nikt nawet nie pomyślał o chemii. W leczeniu raka ważny jest system odpornościowy i ułatwienie ciału samoleczenia. Można organizm tylko wspomagać i nie przeszkadzać.


Prostata związana jest z męskością. Facet uświadamia sobie, że czas upływa i nie jest w stanie dłużej robić tego co by chciał. Trzeba przestać odgrywać rolę maczo i zacząć być sobą. Nie poddawać się presji seksualnej, zaakceptować poczucie starzenia się, siwe włosy. Ostatnio się wkurzył, że do mnie szedł 15 minut przez park, a kiedyś 8. Ciężko jest akceptować upływający czas. Łatwo powiedzieć, trudniej zastosować i powiedzieć to ojcu. Obcemu zawsze łatwiej. Mój ojciec to babski król, on jeden i 3 kobiety w domu. Jak pracował to był szefem kobiet. Dobrze się dogaduje z kobietami. Więc taka choroba to dla niego wyzwanie.


Próbowałam delikatnie mu to przekazać, ale chyba nie zrozumiał.


Potem pojechali jak zwykle na działkę, choć nosił ze sobą worek na rurce. Nieciekawy widok, ale my wszyscy to zaakceptowaliśmy i nie patrzyliśmy się specjalnie, żeby się nie krępował. Proces zdrowienia był błyskawiczny, ale soku już nie pił. Dałam im jeszcze art. o pestkach moreli, ale mama stwierdziła, że niepotrzebny. Za to korzysta ze wskazówek ojca Grande Majewskiego, też w necie jest sporo na ten temat. Trochę inaczej gotuje. Więcej teraz kaszy, fasoli, kminku, kapusty, cebuli i sami robią kefir. Pychota. Mam to skopiowane w pdf i ciągle rozdaję znajomym, co chcą, a nie umieją znaleźć w necie. A czy stosują to już nie wiem.


Latem pojechaliśmy do nich w odwiedziny. Mało mnie szlag nie trafił, jak usłyszałam, że mama dała niewłaściwe szklanki na stół i stół ma stać gdzie indziej, i mamy inaczej siedzieć przy stole. Powiedziałam mu, żeby tak mamą nie pomiatał. A on na to, że on tylko żartuje, ale powinno być tak zrobione jak on chce. Wtedy mu powiedziałam, że przez to zachorował 2 razy i niedługo może znowu mieć raka. Nie wolno ludźmi pomiatać, bo to nie miłość. Gdy znowu mi coś odpowiedział usprawiedliwiając się, to mu powiedziałam, że ja nie choruję a on tak. Zamknął się i nie zauważyłam, żeby wrócił do starych praktyk. Naprawdę z bliskimi to jest ciężko, obcemu można wygarnąć prosto z mostu, co robi źle i jak ma nad sobą pracować. Nie po to kilka lat uzdrawiałam nasze relacje, żeby teraz sobie przeszedł na drugą stronę.


Właśnie minął rok od operacji i wszystko się unormowało. Teraz gdy zauważę, że ma ochotę kogoś poniżyć lub kimś dyrygować, to natychmiast zareaguję i nie będę miła. Mam dość powtarzania tej samej lekcji. Trzeba się uczyć na błędach, a nie ciągle je popełniać.

12/05/2012

Diety = choroby

W kartach Illuminati jest kilka związanych z dietą. Karty te trafnie opisują naszą rzeczywistość i wiele można się z nich dowiedzieć i nauczyć.


 


Cokolwiek piszę na tym blogu, wynika z moich własnych obserwacji.


I dlatego uważam, że stosując jakąkolwiek dietę organizm w końcu się zbuntuje i ciało zachoruje. A dlatego, że ciało to doskonała maszyna. Od urodzenia wie jak funkcjonować, jak kichać, płakać, ziewać, połykać itd. Każdy człowiek wie jakie ma potrzeby, co i kiedy powinien jeść. Dlaczego później tego nie robi?


Powinniśmy uczyć się od małych dzieci. Dziecko zje tyle ile mu się chce, żeby funkcjonować, rosnąć. Nigdy mi się nie zdarzyło, żeby syn zjadł całą butelkę mleka, choć przyznaję usiłowałam mu wmusić więcej niż chciał. Rodzice sami psują dzieci, używając jedzenia jako kary albo nagrody. Krzywdzą w ten sposób swoje dzieci. Uczą związku jedzenia z emocjami. Jak ci smutno to chodź na lody! Jak bywałam chora to mama zawsze kusiła mnie jakimiś słodkościami, a ja podczas choroby zupełnie nie miałam apetytu na nic. Gdy dziecko się skaleczy, to mamusia da na pocieszenie cukierka.


Złe nawyki żywieniowe (jak to brzmi?) kształtują też televizja i dietetycy. Są nawet 5 letnie studia na temat różnorodnych diet. Ci ludzie później mówią ci co powinieneś jeść a co nie. Zabijają twój instynkt. Powinieneś sam odkryć jaką jesteś osobą i co ci służy. Możesz jeść tylko śniadanie, albo tylko kolację, albo co 2 godziny coś. Gdy poprzedniego dnia byłeś na bankiecie, to na pewno do kolacji następnego dnia nie będziesz głodny. Nie wmuszaj śniadania, bo na pewno nie wyjdzie ci to na zdrowie, gdy jeszcze nie wszystko strawione. W tv w każdym programie porannym są ludzie, którzy coś gotują. Wygląda to ładnie, ale jak gasną światła to wszystko ląduje w śmieciach. Kiedyś spróbowałam co upichciła była misska w markecie i mi wystarczyło. Kolejność posiłków tez jest szkodliwa. Urodziłam się na Śląsku i w mojej rodzinie słodkości zawsze się je na początku każdej imprezy. A w restauracjach je się przystawkę, potem danie główne i deser. Dziwne. I szkodliwe.


Gdy ktoś ci mówi: "trzeba jeść 5 posiłków dziennie", "najważniejsze jest śniadanie", "nie jedz po 18", "przez żołądek do serca" – to UCIEKAJ. Ta osoba nie chce twojego dobra. Ona chce tobą manipulować. Masz jeść jeszcze więcej konserwantów, polepszaczy, barwników, a najlepiej przez cały dzień nie wychodź z kuchni.


Książki kucharskie przynoszą milionowe dochody. A jeszcze większe dochody przynosi leczenie grubasów, zmniejszanie żołądka, suplementy i odtłuszczone produkty, które są w 100% sztuczne. Najpierw kusić śmieciowym jedzeniem, a potem z tego leczyć.


 


To ogromny biznes. On przynosi komuś kasę, a tobie chorobę. Przestań słuchać tęgich kucharek z tv. One dopiero zajadają emocje. Ich powiększone wątroby widać najpierw. I to powinno wysłać do ciebie czerwony sygnał. Teraz jest zdrowa żywność w sklepach eko, natura, green. To w reszcie sklepów jedzenie jest trujące?! Przed euro całe polskie jedzenie było zdrowe i dostępne. A teraz jak chcesz zdrowo zjeść to idź do eko sklepu. Sprytne. Lubię owoc pod nazwą marchewka.;)


Liczy się tylko kasa. Nie bez powodu wszystkie eko są zielone. Zielony kolor to pieniądze. A na zdrowym żarciu można duuużo zarobić. Jak starasz się o pracę to na rozmowę nie zakładaj nic zielonego. Od razu widać, że zależy ci tylko na kasie :)



Ostatnio modny jest wegetarianizm, weganizm, frutarianizm. Niby takie zdrowe, a coraz więcej ludzi tak się odżywiających umiera. Bo to nie w jedzeniu jest przyczyna. Wystarczył rzut oka na piramidę i ilości posiłków.


 


W ciągu doby nie potrafię zjeść kilkanaście razy kanapki lub coś tam. Próbowałam jeść tylko surowiznę i ciągle było mi zimno. Gdy jadłam sałaty i owoce, to ciągle burczało mi w brzuchu. Ile trzeba zjeść zielska, żeby napełnić żołądek? Z ta wodą to też ściema. Człowiek, który mało się rusza, leży na kanapie nie potrzebuje tyle wody, bo to obciąża nerki.


 


Ja wiem, że chodzi tu o nie zabijanie braci mniejszych. Ale to przecież ingerencja w potrzeby ciała. Dlaczego to świadomość ma o tym decydować co potrzebuje ciało? Wegetarianie często gardzą ludźmi, którzy lubią jeść białko zwierzęce. I te negatywne emocje niszczą ich ciała. Nie pomoże im nic, trawa tu nie pomoże. Niektórzy kucharze gotują mięso, ale informują, że z ekologicznych hodowli. Hipokryzja. Każda śmierć pachnie tak samo. Przecież jagniątko nie idzie z kwiatami i ze śpiewem na rzeź. Każde zwierzę czuje zbliżającą się śmierć, nawet jak znienacka je zabijesz.


Żeby rozregulować organizm człowieka trzeba skierować jego uwagę na potrzebę jedzenia. Zrobić z tej potrzeby pierwszorzędną. Bo przecież bez jedzenia człowiek umiera. To kłamstwo. Są ludzie, i jest ich coraz więcej, którzy nie jedzą i świetnie się mają. Nie trzeba nawet mieszkać w Indiach i być joginem. Zresztą teraz już medytacje już nie działają tak jak kiedyś. Polecam obejrzeć film.



Myślałam, że przecież w Afryce tyle ludzi ginie z głodu. Co powoduje, że jedni mogą żyć bez jedzenia, a inni nie. Myślałam, że jest to świadomość. Wystarczy, że ktoś świadomie postanowi nie jeść i już. Może tak. Tylko moje doświadczenia są inne.


Moja mama zawsze mi powtarza, że moja siostra uratowała mi życie. Gdy przestałam jeść mleko matki, to za nic nie chciałam jeść mleka zwykłego. Mama chodziła ze mną do lekarzy, którzy przepisywali mi bardzo drogie leki na apetyt. Robili mi badania, które wykazywały, że jestem zdrowa. To dlaczego nie jem? W końcu trafiliśmy do lekarza, który kazał mamie nic nie robić. Przecież świadomie się nie zagłodzę. Mam na to dokumenty, książeczki zdrowia z wpisami. Moja siostra urodziła się 18 miesięcy po mnie. I wtedy gdy mama robiła jej butelkę to ja zaczęłam też jeść. Może nikt mi nie powiedział, że powinno się jeść i dopiero musiałam zobaczyć inne dziecko pijące mleko z butelki. Po latach mogę powiedzieć, że ja przecież oddychałam, więc czerpałam pożywienie z powietrza, czyli żywiłam się czystą maną. Miałam gdzieś kalorie i wytyczne. Może źródło tej "umiejętności" jest w genach, albo mam tak zaprogramowane komórki, że mogę nie jeść i żyć. I chyba to jest bliższe prawdy.


To doświadczenie z dzieciństwa zaważyło na całe dorosłe życie. Bardzo łatwo przychodzi mi niejedzenie. Waga waha się wtedy -2 kg. Wystarczy, że pooddycham sobie świadomie kilka minut i czuję się najedzona. Tylko co ja zjadłam? Powietrze? A ile to kalorii?


Ciężko jest wrócić do słuchania swego ciała. Na stronie inedii wyczytałam kiedyś, że jak poczujesz głód to zastanów się na co masz ochotę, co byś zjadł. I ja czekałam 2 dni i na nic nie miałam ochoty. Zaczęłam w końcu jeść cokolwiek, bo przecież mogłam umrzeć (chyba). Kobiety mają łatwiej, bo mogą przypomnieć sobie okres ciąży i zachcianki. W 8 miesiącu jadłam codziennie po 2 pączki, nie mogłam się opanować. Wszyscy mówili, że to niedobrze dla dziecka, a ja miałam wyrzuty sumienia, że szkodzę nie tylko sobie, ale i dziecku. Kiedyś zjadłam 2 łyżki musztardy za cały dzień. To były czasy. Moje ciało i ciało maleńkiego dziecka we mnie dyktowało co mam jeść. Gdy urodziłam, to położna powiedziała, że mam rajdowca. Gdy się zdziwiłam, to powiedziała, że dawno nie widziała tak doskonałej krwi u dziecka.


Jeśli chcesz być zdrowy to ważny jest UMIAR i RÓWNOWAGA. Jedz naprawdę mało, bo statystyki mówią, że ludzie z niedoborami kalorii żyją dłużej. Należy też zachować równowagę. Jeśli przyjdzie ci ochota na smażoną wątróbkę to ją zjedz. Będziesz zdrowy. Najgorzej to odmawiać sobie gdy ciało woła ;) Słuchaj ciała, a nie grubasów w tv.


Chcesz być zdrowy, to zapomnij słowo "dieta".


Przypomnij sobie co do ciebie mówi twoje ciało.

06/05/2012

Choroby nerek

Zanim pojawi się rak, najpierw jest choroba. Nie przegap tego sygnału. Masz czas, żeby zmienić swój los.


Nie ma przypadków. To że zachorowałeś na raka, to sobie na to "zasłużyłeś". Każdy chciałby mieć gotowy lek na raka. Czegoś takiego nie ma i nie będzie. To ogłupianie ludzi. Szukanie leku na raka naprawdę nie ma sensu. Lek jest tam gdzie choroba – wewnątrz człowieka, a właściwie w jego psychice, myślach. Natura jest mądra. Nie można latami bezkarnie robić czegoś niewłaściwego.


Większość nowotworów daje wcześniej sygnały. Jeśli je zignorujemy to po jakimś czasie mamy raka.


Choroby nerek – niezadowolenie i krytyka innych


Jeśli bezustannie jesteś niezadowolony z siebie, z męża, dziecka, pracowników, szefów itd. to po jakimś czasie zaczniesz chorować na nerki. Jeśli nadal krytykujesz innych, usiłujesz ich zmienić, bo ty wiesz lepiej, to zwykła choroba zmieni się w raka. Bo nie posłuchałeś pierwszego sygnału. Pracuj nad tym. Gdy pojawi się myśl, żeby komuś dopiec to weź głęboki oddech i powiedz coś miłego. Każdego dnia znajdź coś pozytywnego, niezadowolenie niszczy, zjada cię od środka. I tak postępował mój ojciec. Bezustannie krytykował mamę, mnie, moją siostrę i kto się nawinął. Taki miał sposób bycia. Jego znajomi umarli na chemię, a nie na raka, więc mój ojciec nie poddał się chemii i jeszcze żyje.


Z książek Tombaka zapamiętałam jedną rzecz, choć teraz nie ze wszystkim się zgadzam. On dzieli ludzi na leniwych i pracowitych. Leniwi czekają na pomoc innych: lekarzy, bioterapeutów, oddają to co mają najcenniejsze – swoje zdrowie - w ręce obcych ludzi. Pracowici chcą pomóc sobie sami, chcą poznać prawdziwe przyczyny swej choroby. Jak nie wiedzą jak, to szukają. Szukają drogi do zdrowia, a nie czekają na cudowną tabletkę. Po latach wiem, że nie tylko odżywianie i sposób życia powoduje choroby. To naczynia połączone, więc leczenie też musi być kompleksowe. Tak leczą w Chinach.



Lekarze wiedzą, że chemia i naświetlania są nieskuteczne. Przykładem był Religa, który nie poddał się temu sposobowi leczenia. Tylko zapomniał, że choroba hodowana latami nie zniknie sama. Trzeba nad tym pracować.


Niektórzy myślą, że ich "to" nie spotka. Dlatego tak często na raka chorują artyści i politycy. Oni myślą, że są wyjątkowi. Brak im pokory. Dlatego nic nie robią i umierają.


Ostatnio możemy przekonać się, że sama dieta nie pomaga w zdrowiu. Umarł Steve Jobs choć być wegetarianinem, a nawet frutarianinem (stąd jego firma Apple). Zmarł wczoraj weganin Adam Yauch, założyciel Beasty Boys. Na raka zmarł też Oshawa, twórca makrobiotyki. Jedzenie "zdrowe" nie uchroni cię przed rakiem.


Każdy idzie własną drogą, nie ma dwóch takich samych przypadków, są podobne. Nie każdemu można pomóc. Każdy z nas kiedyś umrze, jedni na jakąś chorobę inni w wypadkach. To nieuniknione. Zawsze będzie dla nas za wcześnie, bo tyle mamy planów. Dlatego warto żyć dniem dzisiejszym, a plany są po to, żeby je zmieniać i nie przywiązywać się do nich. Nie można pomóc ludziom, którzy o to nie proszą.


Bardziej wierzę ludziom, którzy wyzdrowieli i napisali o tym książkę, niż lekarzom, którzy nie mają sukcesów.


Moja ulubiona zasada Huny: PONO - skuteczność jest miarą prawdy. Jak coś nie działa to po co to stosować.


 Życzę Zdrowia Wszystkim Myślącym Ludziom :)


 




05/05/2012

Rak nerki - mój tata

Ok 12 lat temu mój tata zachorował na raka nerki. Oczywiście nie nagle. Od kilku lat bolał go "żołądek", był senny, nie miał na nic siły. Chodził do lekarki, ale ona przepisywała mu coraz to droższe leki, które nie pomagały. Pił duże ilości wód mineralnych Jana i Zubera, bo to podobno miało mu pomóc. Ohyda. Powiedziałam mu, żeby zmienił lekarza, bo się przekręci. Zrobił to i został wysłany na badania. I prawie natychmiast po odbiorze wyników dostał skierowanie do szpitala.



mój tata w wojsku, kiedy mnie nie było na świecie i jeszcze nie wiedział na co zachoruje za 40 lat


Wtedy zaczęłam się interesować chorobami, dlaczego jedni chorują, a inni nie, od czego to zależy. Dlaczego jedni zdrowieją, a inni nie. A najbardziej interesowałam się tzw. "cudami", jak to określali lekarze. Już wtedy wiedziałam, że są 3 metody leczenia raka:




  1. chirurgia




  2. chemioterapia




  3. rentgenoterapia.




Wiedziałam też, że te metody leczą skutki a nie przyczynę. Wtedy znałam tylko Tombaka, więc moi rodzice przeczytali 3 jego książki. Ojciec pił różne mieszanki ziół, które przygotowywała mu mama, jadł potłuczone skorupki jajka, wykonywał proste ćwiczenia, które opisywał Tombak. Cała rodzina go wspierała. Dobrze, że nie zadawał głupich pytań w stylu: dlaczego mnie to spotkało? Miał raka i zaakceptował to, ale oczywiście się na niego nie godził. Zaczął myśleć jak żyć. Najgorzej rokują ci, którzy rozpaczają, nienawidzą tej choroby, albo udają, że jest niegroźna i ją bagatelizują. Jak masz katar to nie ubolewasz, że zachorowałeś tylko ciepło się ubierasz, leżysz w domu, albo łykasz tabletki lub coś tam wkraplasz do nosa.


O chemii nie było mowy, bo nieskuteczna. Wszyscy znajomi, którzy chorowali na raka, zmarli po chemii. Dziwna metoda jak dla mnie. Jak można ludziom wstrzykiwać truciznę i oczekiwać, że nie umrą. To makabryczny żart, który powinien być zakazany.


Ojciec bał się o swoje życie i dlatego zgodził się na usunięcie nerki, bo już nie pracowała. Organizm powoli był zatruwany. Nie przeszkadzało mu, że matka lekarza umarła na raka nerki. W jaki sposób ten lekarz miał wyleczyć mego ojca z raka skoro nie pomógł swojej matce? (ten ordynator zmarł kilka lat temu na raka nerki!) Dlaczego nikogo to nie dziwiło? Ale to nie ja byłam chora. Operacja się odbyła, oczywiście po wręczeniu dużej łapówki. W takiej sytuacji nikt się nie targuje, tylko płaci.


Dość szybko po operacji ojciec wyjechał do lasu na działkę i dalej stosował różne receptury z książek Tombaka. Kontakt z naturą, spokój, zdrowe żywienie zrobiło swoje.


A ja zaczęłam zastanawiać się dlaczego on zachorował akurat na tego raka. Powiedziałam mu, że jak przeszedł na emeryturę to jakby przeżył rozczarowanie. Całe życie pracował na kierowniczym stanowisku, był niezastąpiony. Mówiłam mu, że jego życie straciło sens, bo już teraz nie musi rano wstawać do pracy, nie musi się z nikim spierać, za nikogo odpowiadać. To takie zagubienie i szukanie nowego sensu życia. Oczywiście mówił, że wcale tak się nie czuje. To po co jeszcze przez pół roku jeździł do starej pracy? Myślał, że jeszcze go potrzebują? Na jego miejsce przyszedł inny człowiek. Nie jest głupi, więc zaczął nad tym myśleć i szybko znalazł sobie nowe zajęcia. Odpuścił i pogodził się z upływającym czasem. Choroba minęła, wszystko wróciło do normy.


Do czasu.


 




03/05/2012

Deep agent

Fascynująca karciana gra Illuminati ciągle mnie zadziwia. Można powiedzieć, że bardzo przypomina życie i wygląda na to, że nasze życie to gra przez kogoś zaplanowana i realizowana.


Znalazłam ciekawą kartę.



Przypomniało mi się, że wiele razy widziałam ludzi, którzy układali palce rąk w ten właśnie sposób. Włączyłam telewizor i zaczęłam oglądać wszystko jak leci. Mam czas, bo za tydzień przychodzą panowie remontować mi kuchnię. Więc oglądam wszystko po kolei, zmieniając kanały i wynoszę z kuchni wszystko do pokojów i na balkon.


Nie zdawałam sobie sprawy ilu prezenterów i dziennikarzy lubi obnosić się z tym gestem. Najwięcej w tvn, ale też pan z galileo ostatnio wziął się za reklamę atomówki. Znani i lubiani są wykorzystywani do przekonywania ludzi do różnych rzeczy. Skoro kogoś lubisz i wydaje ci się, że go znasz, to po jakimś czasie może ci sprzedać trefny produkt, a ty go kupisz.


Czy to rzeczywiście agenci? Czy ich zmanipulowano, żeby manipulowali ludźmi? Wszystko jest możliwe na tym świecie. Nie ma nic zakrytego, wszystko jest jawne, tylko trzeba umieć patrzeć i wyciągać własne wnioski.


Kiedyś czytałam wiele blogów, odwiedzałam wiele stron. Ale po jakimś czasie z ciekawej strony robi się mierna. Ja wiem, że ludzie się zmieniają, ale zupełnie zmieniać poglądy, nawoływać do dziwnych rzeczy to już mi się nie podoba. Na początku przyciągają wielu ludzi, by potem robić wodę z mózgu. Nic nie jest dane raz na zawsze.


To tak jak z fałszywymi nauczycielami. Najpierw słuchasz ich nauk, myślisz jaki to mądry człowiek, a potem dowiadujesz się, że to kłamca i oszust, który poza kilkoma w kółko powtarzanymi zdaniami nie ma nic do powiedzenia.



źródło: demotywatory.pl