27/11/2018

Chmury

Wczoraj zadzwoniła koleżanka, żeby mnie poinformować, że niebo jest od kilku dni zachmurzone. Miałam tyle zajęć, że nie patrzyłam w niebo. Oczywiście, jak nie widać słoneczka to ludziom wiedzie się gorzej. A na pewno mają gorszy nastrój. Jak też tak masz to zadzwoń do przyjaciela, bo razem można coś wymyślić. Krótka albo długa rozmowa powoduje, że nastrój się poprawia, zaczynasz widzieć światełko w tunelu pod chmurami. Druga, bliska ale obca osoba widzi sprawy inaczej, ma dystans. Potem jest lepiej.


Mój przykład jest niezgodny z podręcznikami z cyklu Jak być szczęśliwym. Wszystkie moje koleżanki zaliczają się do wampirów energetycznych. Gdy się zdzwaniamy albo spotykamy to ciągną ode mnie energię, a mi niczego nie ubywa, a nawet lepiej się czuję. Powinnam unikać takie osoby, a ja robię jak mi się podoba i jestem szczęśliwa. Bo nie ma nic lepszego niż podniesienie na duchu zdołowanej osoby. Uczucie jest boskie, czujesz, że żyjesz.


Te poradniki o szczęściu są jakieś dziwne. Dowiedziałam się z jakiejś strony niby zdrowotnej, że trzeba jeść algi, żeby być szczęśliwym. Skąd oni biorą takie bzdety. Na myśl o algach i innych glutach robi mi się niedobrze. A co ma wspólnego jedzenie ze szczęściem? Są osoby, które mówią, że jakieś jedzenie jest lepsze niż seks. Współczuję. Widać nie trafiły na dobrego partnera i nie miały dobrego seksu.


Po rozmowie spojrzałam w niebo, chmury były, ale się rozstąpiły i ujrzałam księżyc tuż po pełni. Była godzina 20:15.



Każdy na świat patrzy inaczej. Patrzymy na to samo, ale widzimy co innego. A właściwie to skupiamy się na tym co uzasadnia nasze samopoczucie. Nawet chmury mogą się rozstąpić. Na życzenie.


Dzisiaj musiałam pojechać do mojej starej pracy po zaświadczenie. 13 lat temu jeździłam tam jednym tramwajem i trwało to 39, a czasem nawet 28 minut. Dzisiaj wg rozkładu podróż miała trwać 59 minut z 2 przesiadkami. Musiałam przejechać kilka przystanków tramwajem z niemieckich śmietników z początku ubiegłego wieku. Okropne. Dzisiaj do klimy wlali jakiś zapach, nie czuć było capem, ale kwiatki nie są OK. Spotkałam znajomego i podziwiałam filmik naćpanego małolata, który wyrwał sobie jelita, które rozlały się na asfalcie. Szukał wiewiórki i ją znalazł, uspokoił się. Takie osoby się odtruwa, a potem one wracają. I tak upływa ich życie. Aż pomoc nie dotrze na czas.


Potem musiałam jeszcze jechać na spotkanie. W 1/3 trasy niespodzianka, awaria.



Właściwie to już norma w tym mieście odkąd ruchem sterują komputery, nie mylić z AI. Wszystkie tramwaje stanęły i to w takim miejscu, że nie ma alternatywy. Kiedyś była, ale nastąpiła zmiana na gorsze, żeby ludziom popsuć humor. Ale nie mnie, dowiedziałam się od młodziutkiej motorniczej, że tramwaje będą stały 40 minut. Wiedziałam, że nie zdążę. Nic to zaczęłam iść we właściwym kierunku. Nie przeszłam nawet jednego przystanku i tramwaje ruszyły. Może stały 40 minut i postanowiły ruszyć. Spóźniłam się 3 minuty. Gdy spotka mnie coś niespodziewanego, to nie szaleję, akceptuję, szukam wyjścia z trudnej sytuacji i wszystko układa się na moją korzyść. Bez nacisku na świat, bez marudzenia, ale też bez oczekiwania.


Moja kamera w domu działa w 4G. Gdy wychodzę to ją włączam. Gdyby był jakiś ruch to się nagrywa na kartę i dostaję film i sygnał na telefon. Drzwi się same nie otwierają, zapałka stoi. Mam spokój.


A już niedługo będzie 5G, tylko u nas. Nie ma powodu do dumy. Nic dziwnego, skoro moim miastem rządzą osoby z wyrokami za oszustwa. Oszukują nas nadal w majestacie prawa. W styczniu ogłoszono, że to właśnie w moim mieście mieszkańcy dostąpią zaszczytu bycia świnkami do eksperymentów. Będzie głośno, ale nikt nie będzie tego łączył z 5G. Wielkie anteny instalowano już 2 lata temu. Nikt nie informował po co to. Teraz już wiemy. System komunikacyjny jest sterowany przez komputery, dlatego podróżuje się długo i w strasznych warunkach. Tablice świetlne nie działają gdy pada deszcz, gdy świeci słońce za mocno, gdy jest mgła, albo nie i koniec. Człowiek czyni zło człowiekowi. Niedawno obejrzałam jeden odcinek 9-1-1 o karmie. Nie oglądam takich seriali, ale ten odcinek mnie zainteresował. Scenariusz surrealistyczny, np. koleś rzucał czymś w tygrysa w zoo, a ten przeskoczył ogrodzenie i zagryzł dowcipnisia. Dowiedziałam się, że karma to suka. Może i działa, ale nie oczekujmy sprawiedliwości dla tych co sprzedają nasze zdrowie i bezpieczeństwo. Skoro karma to suka, to zapłata będzie, ale zapłacą wnuki. Wtedy bardziej będzie bolało.


W sobotę zaatakował mnie gołąb. Przechodziłam obok piekarni w zadaszonej hali. Gołąb uciekając trzepnął mnie we włosy. Niedługo ptaki uciekną, albo zdechną od promieniowania.


Ludziom też odbija. Poszli karnie na wybory i wybrali osobę karaną. Nie wierzę. Przecież to wszystko jedno kto będzie wydawał bez opamiętania moje pieniądze, ale ludzie lubią przestępców.


Patrzą i nie widzą. Widzą co chcą.


A samoloty latają bez opamiętania i chmurzą nasze niebo.


 

25/11/2018

Badania

Zrobiłam badanie krwi. Nie jedno a 14, w promocji. Straciłam dużo życiodajnego płynu.

Pani, która pobierała, pielęgniarka lub lekarka, była świetna, jak poprzednio. Mam cienkie i słabo widoczne żyły, więc po obudzeniu i zebraniu moczu, wypiłam szklankę letniej wody. Pani stwierdziła, że to za mało i powinnam wypić 3 szklanki na godzinę przed pobraniem krwi. Podobno wtedy żyły będą bardziej widoczne. Zrobię tak na wiosnę.


Pani jest mistrzynią w swoich zawodzie, bo użyła najcieńszej igły, więc siniak był niewielki i zszedł po 5 dniach. Nie użyłam żółtego kremu z apteki czyli u mnie maści arnikowej, a nie badziew. Ta maść zdziałała cuda złamaniu nadgarstka kilka lat temu, po zdjęciu gipsu.

Wynik dostałam po kilku godzinach, na stronie.

Dziewięć parametrów było powyżej normy, a 2 poniżej.

Jak kiedyś sprawdziłam widełki, bo one co roku się zmieniają. Raz jesteś chory a raz nie.

Elektrolity

Sód norma Ja

2007 135-148 142,9 - dobrze

2018 136-145 149,0 - źle

Potas

2007 3,5-5,3 4,08 - dobrze

2018 3,5-5,1 5,2 - źle

Wg norm sprzed 11 lat to prawie w porządku.

Glukoza – 117,0 a norma 70,00-99,00 – dużo za dużo.

Ciekawe skąd, bo cukru jem 2 łyżeczki dziennie do kawy. Ciastka piekę sama, nie kupuję nic gotowego. Nie jestem otyła, ani chora. W 2007 jadłam po 2 pączki codziennie przez miesiąc i ni mi nie było. Nie mogłam się opanować. Ale chyba wtedy jedzenie było inne. Wygląda na to, że cukier jest wszędzie. Trzeba samemu robić wszystko, jak za czasów naszych babć. One dożyły 88 lat, więc warto się na nich wzorować. Może przez ten cukier mam nieustająco dobry nastrój;)

Cholesterol – dobrego za mało, złego za dużo. Robiłam pierwszy raz, więc nie mam porównania.

Doskonale wiem skąd taki wyszedł. Gdy byłam chudą nastolatką to wzięłam książkę o jedzeniu, wypisałam na kartce najbardziej kaloryczne produkty i je polubiłam. Był to m.in. ser żółty. Jem go za dużo, wiem. Odstawiam teraz, bo on jest coraz gorszy i nie smakuje jak ser.

Kolejnym produktem podwyższającym cholesterol jest wątróbka, którą nauczyłam się jeść gdy miałam anemię. Szybko postawiła mnie na nogi, bo brakowało mi żelaza. Jem czasem wątróbkę z indyka, ale teraz odstawiam.

Odstawiam też makrelę, bo ona jest dobra na mózg, ale zapycha żyły. To jedyne tłuste co jadłam, a jednak LDL wysoki (171).

Jajka będę jeść nadal, bo nie ma nic lepszego na śniadanie jak 2 jajka na miękko z czymś zielonym: rzeżuchą, szczypiorkiem czy natką. W białku jaja nie ma cholesterolu, a w żółtku jest 180 mg. Dlatego tak natura to wymyśliła, żeby jeść je w całości ;)

Wędlin w ogóle nie jem więc nie mam co odstawiać. Kiełbasę robi mój ojciec, siostra i siostrzenice, więc sama nie muszę. Masła nie odstawiam, ale zmniejszę jej używanie. Margaryny nigdy nie kupię, w mojej rodzinie nikt tego palcem nie tyka.

Do kanapek zamiast sera żółtego będę robiła pasty. Kiedyś robiłam i wracam do nich.


To mój 5 chlebek. Dodałam jajko i mąkę pszenną i orkiszową. Chleb bardzo urósł, a kromki wyglądały jak brudne, to chyba z tego orkiszu. Żadna rewelacja.

Zrobiłam moją ulubioną pastę z białej fasoli. Najlepsza jest z dużego ugotowanego Jasia, ale jak ktoś nie ma czasu to może być z puszki (jest mniejsza). Przepis jest prosty: fasolę i uprażony słonecznik zblendować, dodać ogórek kiszony w drobną kosteczkę i drobniutko pokrojoną natkę. Pycha. Nie potrzeba masła.

Jutro upiekę kolejny chleb i zrobię pastę z cieciorki z suszonymi pomidorami.

Gdy w internecie chciałam sprawdzić co oznaczają pozostałe moje czerwone wyniki, to ręce mi opadły. Muszę się liczyć z cukrzycą I, nadczynnością lub niedoczynnością tarczycy, białaczką szpikowa, różnymi nowotworami, osłabionym układem odpornościowym itd. Obdzwoniłam koleżanki i one zakazały mi to czytać. Straszą wszędzie, a ja jestem podatna. Mama zakazała mi iść do lekarza. To po co ja zrobiłam te badania?:)

Zmienię trochę jedzenie i do lekarza pójdę gdy nic się nie zmieni.

Widełki na pewno się zmienią.

Z ciekawości odszukałam wyniki z 2007 i z 2016 r.

Jaka ja byłam wtedy chora, a nie umarłam.

Z jakiego powodu zmienia się widełki?

Leukocyty (norma, Ja)


2007


4,0-10,8


4,03


2016


3,7-5,1


4,6


2018


4,0-10,0


6,24


Erytrocyty

2007 4,2-5,4 3,67 - b.źle

2016 3,7-5,1 4,6

2018 3,93-5,22 4,9

Hemoglobina

2007 11,5-16 6,9 - dużo poniżej

2016 12-16 13,9

2018 11,2-15,7 14,5 - super

MCHC (stężenie hemogl.)

2007 27-31 18,8

2016 32-37 32,9

2018 32,2-35,5 33,1

Hematokryt

2007 37-47 24,3

2016 37-47 42,3

2018 34-45 43,8

Płytki

2007 130-450 356

2016 140-440 287

2018 150-400 291

Limfocyty

2016 1,00-3,50 2,58

2018 1,00-3,00 3,12 teraz niedobrze :)

Kiedyś robiłam badania, bo byłam chora, teraz z ciekawości. Czuję się dobrze, ostatni raz chorowałam w styczniu tego roku. Trwało to 16 godzin. Jak się wychodzi rozebranym na balkon to się potem leży w łóżku, śpi i poci. Wszystko szybko mija.

Musiałam to gdzieś zapisać, żeby nie zginęło. Wiosną dopiszę kolejne rewelacje, jak dożyję ;) Dam zarobić lekarzom.

Swoją drogą obecne nazewnictwo jest bardzo mylące. Moja babcia mówiła o kasie chorych i to miało sens. Bo do lekarzy chodzili ludzie chorzy. A teraz mamy NFZ, który ze zdrowiem nie ma nic wspólnego. Mamy też wielkie Ministerstwo Zdrowia, które o zdrowie obywateli nie dba i niczego nie finansuje, a daje zarobić tabletkarzom. Nazwać sieć aptek dbam o zdrowie to już kuriozum. Organizują w mieście biegi uliczne w smogu, ale to podobno dla zdrowia. Czyjego?


16/11/2018

Nie zabytek

W drodze do sklepu zainteresował mnie dzisiaj samotny domek na Pabianickiej.



To ruina. Nikomu nie przeszkadzał więc sobie niszczeje. Trzeba poczekać aż się sam rozpadnie.


To żaden zabytek, może zniknąć z naszych oczu. Mieszkali tam zwykli ludzie. Zostaną zdjęcia, nieretuszowane, jako znak czasów. Może trafią do książek z architektury. Ciekawe ile lat postoją obecnie budowane domy.


Każdą ruinę trzymają ludzie, którzy w niej mieszkają. Gdy ludzi nie ma, każdy budynek niszczeje, aż w końcu się rozpadnie.


A ulica Włókiennicza została uznana za zabytek i będzie pudrowana. Odradzam zamieszkanie tam. To mury zasikane, stęchłe, zapleśniałe, które nigdy nie będą dobre dla ludzi. Nie chodzi mi tylko o choroby, bo przecież wszyscy wiedzą, że tam gdzie grzyb, tam prędzej czy później ludzie chorują na płuca. Ile tam ludzi dostało nożem pod żebra, ile tam krwi wsiąknęło w ziemię. Ulica w centrum miasta będzie lukrowana. Pieniądze wydawane bez sensu, moje pieniądze.


Wielka firma państwowa wyburzyła jedną kamienicę na głównej ulicy miasta, choć to był zabytek. Nikt za to nie zapłacił. Szanujemy zabytki czy nie w tym mieście?


W centrum Polski mamy też inne zabytki.



Co jest ważniejsze? Człowiek jest nieważny. Ten zabytek musiałby się zapaść pod ziemię, wtedy coś by z tym zrobiono.


Dzisiaj na niebie świetnie widoczny Mars i Księżyc.



Ta jasna kropka po lewej stronie Księżyca to właśnie Mars. Nie chciałam mazać po fotce, więc wklejam zrzut z przydatnej apki.


Księżyc w 25° Wodnika i Mars w 29° Wodnika.



Na niebie mamy same stare planety, ale nie zabytki. Gdyby wysłać tam człowieka to by wszystko zniszczył. Pokazano jak człowiek to robi w filmie Avatar (nie lubię).


Patrzmy póki są ;) Niektórzy już się szykują na podbój tych staroci.


 

13/11/2018

2 chleb z maszyny

Co za dziwny dzień. Poniedziałek a wolny od pracy. Nie dla mnie. Mam taką pracę, że pracuję kiedy chcę, odpoczywam kiedy chcę. I dzisiaj pracowałam, bo zwykle w poniedziałki pracuję.


Nie oglądam żadnych programów informacyjnych w tv i nie bardzo wiedziałam dlaczego dzisiaj jest wolny dzień od pracy. Co się takiego wydarzyło 12 listopada? Znalazłam tylko urodziny mordercy Charlesa Mansona. Niby dlaczego mamy to świętować?


Ciekawe kto to wymyślił? I jeszcze wszystkie szczeble legislacji to klepnęły. Po co? Mam nadzieję, że pomysłodawca zapłaci za chaos, za straty i za głupotę.


W międzyczasie upiekłam kolejny chleb z maszyny.



Chciałam upiec chleb z ziarnami i zrobiłam wg opisu z książeczki dołączonej do maszyny. Wykorzystałam 4 mąki: zwykłą chlebową, żytnią, orkiszową i pełnoziarnistą. Dodałam 5 łyżek ziaren słonecznika. Chlebek jest dobry, słonecznik widoczny jak się przyjrzeć i chrupie przy jedzeniu. Nie kruszy się, choć jest zbity. Trochę inaczej go pokroiłam, bo kromki są duże. Jedną kromką można się najeść. Nie będzie to mój ulubiony chlebek i go więcej nie upiekę. Wolę chleb mieszany pszenno-żytni, bo ja lubię gluten, nie szkodzi mi.


Ponieważ kupiłam różne mąki to muszę je zużyć. Po co ja tyle kupiłam? Przecież jej nie wyrzucę.



Kolejny chlebek będzie tostowy lub francuski.


Trzeba się tylko przyzwyczaić do jego kształtu. Od razu widać, że to z maszyny.


Dzięki tej maszynie mam więcej czasu. Wkładanie do wiaderka składników trwa łącznie z przesianiem mąki ok. 10 minut. Zamykam i zostawiam na 3 godziny. Potem wyjmuję, wiaderko przecieram szmatką i chowam maszynę jak wystygnie. Nie mam brudnych naczyń. Bardzo mi pasuje taka organizacja. Musiałam tylko znaleźć nowe miejsce dla wagi, żeby była pod ręką.


Raczej nie kupię już chleba ze sklepu. Jak się wprawię to będę piekła dla całej rodziny. Wszyscy mają maszyny, a nie pieką.


Mało mam rzeczy których nie używam. Jak mi coś nie leży to rozdaję.


 

12/11/2018

River Phoenix

W sierpniu przeczytałam artykuł na stronie VOGUE wspominający młodego aktora, który był pierwowzorem współczesnych celebrytów i ikon stylu. Jaki byłby 48 letni River? To zupełnie niemożliwe, żeby dożył tego wieku. W jego życiu wydarzyły się rzeczy, które zbliżały go do śmierci. Musiałby zmienić środowisko i wyleczyć traumę z dzieciństwa (od 4 roku życia). Zmarł w wieku 23 lat.

River Jude Bottom urodził się 23.08.1970 = 30 = 3


O Trójkach już tyle napisałam. River od Losu dostał wiele zainteresowań i duże możliwości = 30 = 10 Uranów = artysta.

Z urodzenia realizował się 3/8/1/7 – przeznaczenie bycia artystą, charakter silny, miał intrygującą osobowość i robił wrażenie na innych (1), potrzeby i pasje (7) – potrzeba bycia przydatnym i pomocnym.

Rodzice nazwali swego pierworodnego syna Rzeka zainspirowani „rzeką życia z powieści Siddhartha Hermana Hessego. Jude to z Beatelsów (Hey Jude).

River urodził się z potrzebą bycia wolnym (23). Tatuś emocjonalnie wychowywał syna, od dziecka nauczył go odgrywania ról, wymuszał zachowania niezgodne z psychiką dziecka. Dziecko nie miało pojęcia o hipisach i wolnej miłości. Matka (8) mało zajmowała się dzieckiem, bo przychodziły na świat kolejne dzieci. Ograniczała się do wydawania nakazów i zakazów ograniczających rozwój dziecka. River robił co chciała matka. Był bardzo z nią związany.


Kolejne dzieci pojawiały się już w sekcie:

Rain Joan of Arc = 21.11.1972 = 24 = 6

Joaquin Rafael = 28.10.1974 = 32 = 5

Liberty Mariposa = 5.07.1976 = 45 = 9

Summer Joy = 10.12.1978 = 29 = 11

rodzinka uśmiechnięte grupowe fotki

Co kierowało rodzicami, Arlyn i Johna Lee, że nadawali dzieciom takie imiona? Rzeka, Deszcz, Wolność, Lato – czy to kojarzy się z ludźmi? Czy to ich nie krzywdzi? Czy ty chciałbyś nazywać się Jabłko albo Wschód?

Joaquin miał normalne imię, ale chciał mieć takie jak rodzeństwo, więc nazwał się Liściem (Leaf) w wieku 4 lat. Gdy był starszy to mu przeszło i wrócił do swojego imienia urodzeniowego. Po śmierci brata wycofał się. Teraz jest jego czas. Gra w filmach, przygotowuje się do roli Jokera. Ciekawe jak to się dla niego skończy. Heath Ledger Gra w coraz ciekawszych filmach i gra coraz lepiej. Dziwny był film Znaki z Melem Gibsonem. Ostatni film jaki z nim widziałam był o miłości do sztucznej inteligencji. Nie przeszkadzało mu, że zakochał się w maszynie, ale to, że w jednej sekundzie maszyna uwodziła miliony innych mężczyzn. Zabawne.

W 1972 r. rodzina dołączyła do sekty „Dzieci Boga” w Caracas w Wenezueli. Po latach wyszło na jaw co to była za sekta. Wykorzystywali seksualnie dzieci od najmłodszych lat, kazali im sypiać razem, pozwalali na sex z innymi dziećmi i z dorosłymi obu płci. Ojciec został arcybiskupem sekty. River opowiadał w wywiadach, że został zgwałcony w wieku 4 lat, ale wyparł to i nie chciał o tym pamiętać. Jak to na niego wpłynęło? Rzeka z najstarsza siostrą Deszcz musiał żebrać śpiewając na ulicach i przynosić pieniądze do sekty. Dzieci nie chodziły do szkoły. Uprawiały warzywa i owoce, były blisko z naturą, nie krzywdziły zwierząt. Żyli ekologicznie.

Rodzina opuściła sektę w 1978 r. Zmienili nazwisko na Phoenix, bo zamierzali się zmienić, zapomnieć o gwałtach i odrodzić się mocniejsi. Gdy wracali do kraju dzieci zobaczyły w jaki sposób traktowano ryby na kutrze. Od tamtej pory są weganami z wyboru. Na Florydzie dzieci występowały w różnych talent show, zarabiając na życie. Potem przeprowadzili się do Kalifornii, bo rodzice zdecydowali, że ich dzieci podbiją Hollywood.

W wieku 10 lat Rzeka zaczął grywać w reklamach, a potem w serialach i filmach.

River Phoenix = 3/1/3/7 – wrażenie na innych bardziej piorunujące (3 w osobowości), nic dziwnego, że dziewczyny za nim szalały. 1 w ekspresji – wiele talentów, rozpoczynanie wielu przedsięwzięć. Zajmował się aktorstwem, muzyką, działalnością charytatywną.

Skrzywdzone dzieci mają jakąś wrażliwość, która powoduje, że cokolwiek robią wzbudzają emocje. Ich krzywda wychodzi na wierzch i powoli ich zabija.

Gdy miał 16 lat zagrał w filmie Stay with Me, scenariusz na podstawie Body S.Kinga. Rivera od razu pokochały fanki. Znaczący film w karierze 4 chłopców. Dał im początek do kariery.


Pierwszy z lewej to Jerry O'Connell grał potem w Slidersach, w Jerrym Maquire, ostatnio w tv detektywa Cartera, ma wiele ról filmowych i tv na swoim koncie. Obok River, dalej Wil Wheaton, który zagrał w Star Treku. Pierwszy po prawej stoi Corey Feldman, który po niedługo po tym filmie zaczął ćpać, potem odwyk, potem ćpanie … Nikogo nie interesuje dlaczego młodzi ludzie ćpają. Przecież wszystkim nie przewróciło się w głowie, każdy ma powód. Żeby przetrwać życie (o normalnym życiu nie ma mowy) muszą się znieczulać. Mało który trafia na psychoterapię, żeby wyrzucić z siebie złe rzeczy z przeszłości.

Podczas wywiadu Corey'a z Barbarą Walters, ona kryła pedofilów. Powiedziała: "Niszczysz cały przemysł!". Video z tym wywiadem jest w sieci. Po aferze z Wildsteinem sprawy wyglądają inaczej, może ktoś mu uwierzy.Nikt nie chce przyjąć do wiadomości, że dzieci nie powinny grać w filmach, bo to źle działa na ich psychikę. Ja już nie oglądam takich filmów, zwłaszcza Kevina, którego jak na ironię puszczają w święta w pomarańczowej tv co roku.

Na tej stronie świetnie opisano ten film i młodych aktorów. http://lostfilm.info/kinoguide/137/

Jako 19 latek dostał nominację do Oscara za Running on Empty. A potem dostawał wiele nagród, świat filmu go doceniał.



Przyjaźnił się ze starszym od siebie o 6 lat Keanu Reeves. Zagrali razem w My Own Private Idaho. To wtedy River zaczął ćpać, żeby lepiej zrozumieć graną postać.

Razem płakali nad znikającymi lasami deszczowymi. To River kupił 800 akrów w Kostaryce, żeby chronić lasy. Nic dziwnego. River miał karmę misjonarza (7) gotowego do poświęceń i wypełnienia jakiegoś posłannictwa. Zaangażował się w ochronę środowiska, prawa zwierząt i w politykę. Był bardzo aktywny, nie dla fejmu.

Matka zmieniła imię na Heart i chciała zarządzać karierą syna. Ojciec przeprowadził się do Kostaryki, pił.

30 października 1993 roku River wybrał się do klubu Johna Deppa The Viper Room w West Hollywood. Tam balował z Kate Moss, Naomi Campbell, swoim bratem Joaquinem, siostrą Rain i dziewczyną. Ciekawe, że z duetem Depp-Moss balował też Michael Hutchence, który odszedł z tego świata nafaszerowany narkotykami i lekami w 1997 r.

Ostatni drink zmieszanych narkotyków powalił go, upadł i nie odzyskał przytomności. Zmarł 31.10.1993 roku o godz. 1.51. Miał we krwi marihuanę, kokainę, morfinę, Valium i leki bez recepty na przeziębienie. Kto trzeźwy wziąłby taką mieszankę. Nie ma grobu, bo prochy zostały rozsypane na rancho na Florydzie. Klub zamknięto na tydzień, a potem Depp zamykał go naw dniu 31.10. każdego roku, aż go sprzedał w 2004 r. Media zrobiły szopkę, włamali się do domu pogrzebowego i robili fotki. Nic dziwnego, że Joaquin się wycofał z życia publicznego i często zmyślał w wywiadach. Tego dnia zmarł też Federico Fellini, ale miał 73 lata. Odchodzą parami. To już 25 lat jak ich nie ma.

Każdy aktor w tamtych czasach mówił, że River to utalentowany młody człowiek, który zajdzie daleko. Miał też dobre serce i wrażliwość na cudze cierpienie. Nie latał samolotami, podróżował pociągami i samochodami. Był weganinem i nałogowym palaczem, nie widział sprzeczności. Uważał, że nie trzeba być z marginesu, żeby być narkomanem. Bo też ćpał.

Przyjaźnił się z Harrisonem Fordem, zagrał w Indiana Jonesie. James Cameron rozważał powierzenie mu roli w Titanicu, przez śmierć dostał ją Leonardo di Caprio. Miał zagrać Andy Warhola i wiele innych ról. Inni wykorzystali szansę.

Wykorzystywał swoją sławę, żeby coś zmieniać w życiu na ziemi. Jego życie miało sens, choć śmierć była bez sensu. Kochał Sama Sheparda, który był mu jak ojciec, porozumiewali się bez słów.

Uważał, że zwierzęta nie są naszymi zabawkami. Bolało go ich krzywdzenie i zjadanie. Chciał mieć dzieci, którym poświęciłby pierwsze 8 lat ich życia. Zdawał sobie sprawę z niedostatków własnego wykształcenia. Nie uczył się w szkole, nie miał dużej wiedzy. Wspierał finansowo organizacje ekologiczne.

I to wszystko w ciągu 23 lat życia.

Na początku pisałam, że nie było możliwe, żeby River dożył 48 lat. Na jego drodze stanęli ludzie, którzy pociągnęli go na dno. Każda decyzja powoduje wejście na drogę, z której nie ma odwrotu, zwłaszcza gdy świadomość jest nieobecna po narkotykach.

Wszystko co go spotkało zbliżało go do takiego końca - dorastanie w sekcie, wykorzystywanie dzieci dla pieniędzy, również seksualne, presja ze strony matki i załamanie nerwowe podczas kręcenia ostatniego, niedokończonego filmu.


Na tej kartce usiłowałam rozrysować życie człowieka. Dotyczy to każdego. Rodzimy się w punkcie A mając rodziców takich a nie innych. A potem kształtuje się nasza osobowość przez działania i decyzje rodziców, a potem nas samych. Nie sądzę, że czas jest liniowy. Czasem mamy poczucie, że żyjemy w pętli i nic się nie zmienia w rutynie dnia codziennego. Kiedyś pracowało się w jednej firmie 30 lat aż do emerytury, więc można było odczuć zapętlone życie, w którym wszystko jest łatwe do przewidzenia. Trzeba być trzeźwym, żeby móc wybrać drogę długiego i dobrego życia, eliminować złych ludzi. Wil Wheaton powiedział po śmierci Rivera, że był na niego zły, że umarł, bo miał wszystko, żeby osiągnąć długoletni sukces, a odszedł na haju, zanim pokazał wszystkie swoje umiejętności. Wokół każdego młodego aktora w Hollywood pojawia się grupa pasożytów, która doi z niego kasę. Ci ludzie separują ich od rodziny i zastępują przyjaciół, którymi nie są. Gdy doprowadzają do tragedii szukają następnego dawcę.

Codziennie podejmujemy decyzje, a czasem musimy podjąć ważną decyzję, które zmieni życie czy cele. Polecam obejrzeć ten film. Jaką decyzję podejmie bohater?

Bóg zapłać


Świetnie to widać w tym filmie krótkometrażowym Bóg zapłać , którego reżyserem i scenarzystą jest Jakub Radej. Film trwa tylko 10 minut i warto go obejrzeć. Polecam. Reżyser ma wrażliwość Kieślowskiego, ale swoje własne umiejętności pokazywania ludzkich dylematów. Ciekawy artysta, o którym jeszcze usłyszymy. Tak myślę.



07/11/2018

Projekcja

Kilka dni temu oglądałam serial Stacja Berlin. Kiedyś oglądałam pierwszą serię, a teraz drugą. Nawet nie wiedziałam, że coś tam dokręcili. Jak to dobrze, że można oglądać ciekawe seriale kiedy się chce. To współczesny serial szpiegowski. Lubię takie filmy. Nie zdziwiły mnie tajne więzienia w naszym kraju, albo wydalanie „dyplomatów” gdy coś się dzieje. Wiadomo, że lepiej mieć agentów w jednym miejscu i pod obserwacją.


Ostatnio zdałam sobie sprawę, że nikt z rodziny i znajomych nie lubi tego co ja. Oglądałam nieciekawe rzeczy, bo inni na nie patrzyli. A teraz dość. Nie mam nawet z kim o tym pogadać. Może zapiszę się do jakiegoś klubu dyskusyjnego ;)


Kto lubi Bourne'a i takie klimaty to polecam. Ciekawe, że w Berlinie umiejscowiony jest kolejny serial, który oglądałam (Odpowiednik- Counterpart). Co w tym mieście jest takiego, że ciągnie tam cała ludzkość ze wszystkich kontynentów? Czy chcą przejść do innego wymiaru, w którym będzie lepiej/gorzej?


No więc zainspirowana szpiegami postanowiłam sprawdzić, czy ktoś wchodzi do mojego mieszkania pod moją nieobecność. Drzwi do przedpokoju przymknęłam i postawiłam grubą zapałkę. Szpara była niewielka, taka na moją małą dłoń. Zapałkę wsadziłam w szparę między klepkami parkietu, była stabilna. Mogła się przewrócić tylko po otwarciu drzwi. To miało być zabawne, żeby mieć co opowiadać wnukom ;) Wróciłam po prawie 2 godzinach i otworzyłam drzwi wejściowe. Drzwi z przedpokoju były otwarte do połowy, a zapałka leżała sobie na podłodze w sporym oddaleniu. Trochę mnie to zdziwiło, a właściwie to byłam zszokowana, bo myśl, że ktoś wchodzi do mojego mieszkania w biały dzień była śmieszna. Niby po co. Nic nie zginęło, przynajmniej na wierzchu. Nie sprawdzałam w szafach. Jak to możliwe, że drzwi były otwarte inaczej niż zostawiłam. Nie było trzęsienia ziemi, ani wyczuwalnych ruchów tektonicznych. Fakt, że dwa piętra wyżej mieszkają ludzie ze wschodu, może wzbudzać niepokój.



Kolejnego dnia zrobiłam to samo, ale zrobiłam fotkę. Gdy wróciłam do domu, drzwi były na swoim miejscu, jak na fotce, ale zapałka znowu leżała. Dzisiaj to samo. Zapałka nie miała prawa upaść od podmuchu wiatru. Niemożliwe, a jednak to się dzieje.


Powinnam teraz wpaść w paranoję, oglądać się za siebie i nieustannie być czujną, nie spać, nie jeść. Takie nakręcanie się nie jest w moim stylu, jestem typem zadaniowym. Rodzący się strach trzeba oswoić. Kiedyś zagrażała mi podła Ukrainka. Nie mogłam żyć w strachu przed nią i jej kompanami, więc poszłam na krav magę. Wszystko rozeszło się po kościach, ale nabyłam pewności siebie i do dzisiaj mam refleks. Ukrainka odeszła w niebyt. Muszę się dowiedzieć jak to się dzieje, bo wytłumaczenie na pewno jakieś jest.


Ludzie zupełnie nie panują nad swoim strachem. Mój ojciec zanim poszedł na pierwszą operację raka to uporządkował wszystkie sprawy materialne, napisał pełnomocnictwa i wydał wszelkie dyspozycje. Na operację poszedł wyluzowany, bo można umrzeć w każdej chwili. Żyje już 16 lat od tamtego momentu. A ludzie mówią, że walczą z chorobą, zamiast ją zaakceptować i pożegnać się z życiem. Wtedy wracają i mają się dobrze. Z niczym nie walczą, nie nadają temu ważności, nadmiernego potencjału.


Wczoraj zadzwoniłam do przyjaciółki, bo przez imprezy nie miałam czasu pogadać o różnych ciekawych rzeczach. A ona mi mówi, że jej szwagier idzie do szpitala na operację. Tylko, że jego zżera strach. Boi się zaziębić, nie chce, żeby ktoś do niego przychodził z zarazkami. Kiedyś był mądrym wykładowcą na uczelni, który nigdy nie chorował, a teraz jest strachliwym upierdliwym dzieckiem. Może nie wie jak się zachować w takiej sytuacji, stąd ten strach. Nie da się nikomu przetłumaczyć, bo przecież jest się czego bać. Takie nastawienie pacjenta jest niekorzystne. Każdy lekarz miał taką sytuację, że wszystko było przygotowane, operacja się udała, a pacjent zszedł. A to wszystko przez strach. Pozytywny pacjent to połowa sukcesu. Jeśli można żyć to po co umierać.


Chyba kupię kamerę, żeby zobaczyć, w którym momencie ta zapałka upada. Zwierząt nie mam, a osoby, które mają klucze na pewno u mnie nie były. Mogłyby zaczekać. Po co agenci mieliby przychodzić do domu zwykłego człowieka. Nie zabrali nic, a może coś zostawili ;)


Ciekawe zjawisko socjologiczne. Czy można atmosferę z filmu przenieść na realne życie? Przecież życie to nie film. A może ;) To tylko moja projekcja. Skoro mogę zmieniać dowolnie pogodę, to mogę tworzyć cokolwiek. A może ja gram w jakimś filmie, ale jeszcze o tym nie wiem ;)))


 

03/11/2018

Chlebek z maszyny

W końcu upiekłam pierwszy chleb z maszyny. Właściwie to sam się upiekł.




Trwało to 3 godziny. Wszystko działo się w jednym pojemniku, więc nie ma zmywania. Składniki: mąka, woda, olej, sól, cukier, drożdże. Po pół godzinie mieszania dodałam siemię lniane. W chlebie prawie nie czuć, widocznie dałam za mało. Chleb jest z mąki pszennej i żytniej. Miało go być 900 g, ale niezbyt urósł. Chyba dałam za mało drożdży instant. Wygląda jak chlebek z piekarni za 5,90. Nie ma porównania do chleba z garnka, który kiedyś upiekłam. Ten jest bardzo smaczny i syty, nie kruszy się. Tamten na drugi dzień nadawał się dla ptaków.


Będę próbować piec inne smakowo chlebki, bo chleb ze sklepu wybitnie mi szkodzi. Piec w maszynie jest łatwiej. Tylko kształt będzie zawsze taki sam.