09/05/2015

Sen 125

Wydawało mi się, że dopiero zasnęłam, a już pofrunęłam w kosmos. Miałam poczucie upływu czasu i zmieniającej się przestrzeni. Leciała sama dusza bez ciała. To trochę wyglądało jak ucieczka. Pędziłam przez atmosferę, bez przerwy szybko w górę. Minęłam dwa statki kosmiczne, które wisiały nad ziemią. Przemknęło mi przez myśl, że tam są wszystkie lekarstwa świata na każdą chorobę istniejącą teraz i w przyszłości. Gdy je minęłam, to zmieniło się światło w kosmosie. Trochę się zdziwiłam, bo przecież teleskopy pokazują nam ciemność czasem rozgwieżdżoną. Ale co tam, ja chyba byłam gdzie indziej, a nie w kosmosie. Leciałam ciągle w górę, w świetle, które było białawe, ale ciepłe, lekkie, miękkie, dobre. Nie oblepiało, raczej pomagało mi się przemieszczać.


Granicą były te statki, które jakby kontrolowały dopływ tego boskiego światła do ziemi. Wystarczyło tylko je minąć i świat wyglądał inaczej.


Nigdy czegoś podobnego nie doświadczyłam, więc nie wiem jak to opisać. Aż doleciałam do napisu 125.


 125


Ciekawe, bo napis był biały na białym tle, a więc teoretycznie niewidzialny. Ale był widoczny dla mnie. I wtedy się zatrzymałam. Poczułam się jak w niebie ;) jak w domu, do którego każdy człowiek tęskni. Ja byłam światłem i wróciłam do domu, do światła. Nic nie było ważne, chciałam tam być i już, na zawsze. Tam były odpowiedzi na wszystkie pytania, tylko po co je zadawać, wszystko jest nieistotne. Czułam się naczyniem wypełnionym światłem, odrębnym, a jednak razem z całym światłem. Jak jakiś Święty Graal. Gdy było mi tak dobrze, nagle dostałam kopniaka i szybko znalazłam się na ziemi. Lot był bardzo krótki, chyba przeleciałam przez jakiś skrót w czasoprzestrzeni. Byłam zła, że wróciłam. Poczułam ziemską atmosferę jak kisiel strachu. Jak można tu żyć, jak kawałek dalej jest taki piękny świat. Chyba to jednak nie był Bóg, bo przecież Bóg nas kocha, a nie daje kopniaki. Gdy się obudziłam to nie otwierałam oczu. Byłam zawiedziona. W niebie mnie nie chcą. Trzeba żyć tu, pod kontrolą tych statków.


źródło: Notre Dame 


Ten sen jest łatwy do interpretacji. To tylko reakcja mózgu.


Liczba 125 to numer domu, w którym mieszkam. Często używam tej liczby w hasłach (oczywiście z literami). A może to 125 pamiętany sen. Proste.


Często przy sprzątaniu włączam tv. Ostatnio gdy odkurzałam oglądałam powtórki Stargate, serialu s-f, widziałam wszystkie odcinki. Akurat był odcinek o transcendencji, o ludziach z  innych wymiarów, którzy umieją przybrać formę duchową. I ja to właśnie zrobiłam we śnie. Chyba mojej podświadomości się to spodobało.


Przypomniał mi się Clive Staples Lewis, pisarz angielski, o którym kiedyś pisałam.


On uważał, że największym dowodem na istnienie nieba jest nieskończoność naszych pragnień. Podobno naprawdę nie pragniemy niczego innego prócz nieba, a ta tęsknota duszy jest wrodzona. Gdy zostanie wypełniona obdarza nas niewyobrażalną radością. To pragnienia każą nam wychodzić z siebie. Musiało to ze mnie wyjść we śnie.


Pragnienia dają nam motywację do życia. Chce nam się wstawać rano po coś, mamy jakieś cele. Im więcej pragnień tym ciekawsze życie.


 


 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz