05/02/2014

Aurikuloterapia

Minął kolejny doskonały dzień :)


Musiałam do południa rozruszać rodziców, bo byli trochę smętni. Mama mówi, że jak ja wchodzę to jakby wpadło tornado. Coś w tym jest, energia kroczy za mną ;) Gdy świeci słoneczko to koniecznie trzeba pootwierać okna, żeby weszła żywa energia i wygoniła smutki i choroby.


Zastanawiałam się dlaczego mój ojciec często miętosi swoje uszy. Gdy siedzi przy stole, coś czyta, pisze, rozwiązuje krzyżówki lub zapisuje wyniki lotto, to wolną ręką zawsze masuje swoje uszy. Sprawdziłam w necie, że jest to aurikuloterapia, czyli stymulacja receptorów znajdujących się na małżowinie usznej. Można nakłuwać te punkty, stosować świece (moksa), masować. Chińczycy od kilku wieków znają tę metodę, a w świecie zachodnim ta metoda została uznana przez WHO, dzięki przede wszystkim Francuzom, Niemcom i Austriakom.



Dziwne, bo przeciwwskazaniem są choroby nowotworowe, a mój ojciec ciągle to stosuje i żyje. Nie robi masażu profesjonalnie, bo tłamsi ucho tam gdzie czuje, naciska, roluje, rozciera, często nie zdaje sobie sprawy z tego co robi.


Intuicja. Mój ojciec jest numerologiczną dziewiątką i wie co jest dobre dla niego a co nie. Słucha innych, ale postępuje zgodnie z własnym wyczuciem. Gdy powiedziałam, że nieświadomie tata stosuje chiński masaż, to wszystkim zrobiło się wesoło. Uśmialiśmy się :)




Na uchu spotykają się kanały energetyczne. Jeśli jest w ciele jakaś blokada, to ma to odzwierciedlenie na małżowinie usznej. Można sprawdzić na sobie i pomasować własne uszy z każdej strony. Jak poczujesz gdzieś ból to sprawdź jakiemu organowi to odpowiada. Z każdej strony. Dlatego ważne jest, w którym miejscu robimy nakłucie, żeby włożyć kolczyki. Trzeba znać wolne miejsca, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Moja koleżanka w liceum mówiła, że odkąd zrobiła sobie dziury to boli ją nieustannie głowa. Wtedy jej nie wierzyłam, myślałam, że zmyśla.


Trudno kwestionować tysiącletnie doświadczenie Chińczyków. Zadziwia mnie ciągle, że lekarze tak zwalczają medycynę naturalną stosowaną na Wschodzie. Czyżby nie chcieli, żeby ludzie wyzdrowieli?


Gdy człowiek dowie się, że ma raka, to gdy minie strach, zaczyna myśleć i stosuje wszystko co może, żeby wyzdrowieć. Wszystko.


Gdy byłam w pracy przyszła matka znajomej, która ma galopującego raka płuc. Powiedziała, że jej córka źle się czuje i lekarze nie dają jej szans na przeżycie. Dziwną chemię stosują, bo jest cała napuchnięta, twarz ma jak balon. Jest promyczek nadziei, bo odmówiła ostatniej chemii. Skoro ma umrzeć to chociaż świadomie. Ta matka ma prawie 80 lat i powiedziała, że przeczytała dużo książek, ale córka nie chce jej słuchać. Bardzo lubi rosół i mięso i nie można jej przetłumaczyć, że to nie wspomaga organizmu. Powiedziałam, żeby kupiła granaty i wyciskała sok, to organizm się wzmocni. Niech je to mięso jak tak bardzo lubi, ale niech je też siemię lniane, albo olej lniany. Ma przyjść za dwa tygodnie. Straszne jak matka patrzy jak jej dziecko umiera i nie może jej pomóc. Ciągle mnie dziwi, że ludzie opowiadają mi sami o swoich chorobach. Nie mogę się do tego jeszcze przyzwyczaić. Ludzie po rozmowie czują się lepiej, właściwie nikt nie chce rozmawiać z rodzinami, udają, że to nie rak, dają złudzenia. A wystarczy być szczerym i to pomaga.


W autobusie gdy wracałam wieczorem do domu było dużo osób czytających książki. Chociaż więcej było grających na smartfonach. To takie optymistyczne.


I kolejna niespodzianka. Zakwitły narcyze, które dostałam tydzień temu. Pomyślałam, że dziwny prezent, mało kolorowy, a dziś już są pierwsze kwiatki.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz