01/08/2012

Robin Gibb - rak okrężnicy

Robin Gibb był jednym z braci, którzy od 1958 r. tworzyli zespół Bee Gees. Każdy chyba widział "Gorączkę sobotniej nocy" - to ich muzyka.



źródło: Robin Gibb, left, with his brothers Barry, centre, and Maurice, in 1979. Photograph: AP


Ignorował objawy choroby przez 3 miesiące. Uważał, że ma zgagę lub skurcz żołądka. Gdy poszedł w końcu do lekarza, ten powiedział mu, że ma nowotwór i godzinę życia. Potraktował Robina jak zwykłego człowieka, a to przecież niedopuszczalne. Rak był ogromny, więc został szybko usunięty. Pomyślał, że jak czegoś nie ma to choroba znika. Owszem objaw znika, ale nie przyczyna.


U niego choroba najpierw zaatakowała jelita, czyli nie pozbywał się z życia tego co zbędne. Zapalenie okrężnicy informuje o zbyt wymagających rodzicach, poczuciu przygnębienia i klęski, silna potrzeba uczucia. To był klucz do źródeł jego choroby. O rodzicach nic nie wiem, ale zespół tworzyli bracia, więc całą rodzina musiała być zaangażowana. (Podobnie było u Jacksonów). Był przygnębiony po niespodziewanej śmierci 2 braci. Nie umiał się z tym pogodzić. Szkoda mu było pieniędzy na terapię, nie miał też przyjaciół, z którymi mógłby o tym pogadać i wyrzucić z siebie żal. W wywiadach mówił: "Nigdy nie otrząsnąłem się po śmierci brata."


Zbagatelizował sygnały z ciała więc choroba rozwijała się dalej i zaatakowała wątrobę – złość, gniew, wściekłość. A wystarczyło trochę nad sobą popracować, znaleźć w sobie trochę miłości i zmienić w sobie te negatywne cechy. Ale po co, skoro sam mówił: "Czasem myślę, że wszystkie te nieszczęścia, które dotknęły moją rodzinę, to swojego rodzaju karmiczna zapłata za naszą fortunę. Andy odszedł tak młodo, a mój brat bliźniak zmarł z dnia na dzień. Uważam, że wszystkie gwiazdy płacą tę cenę. Ja płacę swoim zdrowiem. Większość nie ma życia osobistego, rodzin i tak naprawdę nie jest szczęśliwa. Wszystko dla sławy i sukcesu. Uważam, że jestem chory, bo stałem się sławny." Co za arogancja. On nie widzi w sobie nic złego, tylko szukał na zewnątrz, a przecież to on hodował raka. Potem była radioterapia, która zawsze uzłośliwia raka. Nie znam nikogo, kto by to przeżył.


Potem było już tylko gorzej, bo jego przekonania się nie zmieniły. Mówił: "Choroba i śmierć moich braci uświadomiły mi, że z każdego dnia trzeba czerpać garściami i robić to, na co ma się ochotę".


I robił. Silną potrzebę uczucia zaspokoiła młoda gosposia, z którą przez 5 lat miał romans. W 2009 r. urodziła mu córkę. Żona o wszystkim wiedziała, ale stwierdziła, że rozwód się nie opłaca, bo Robin i tak umrze. Żyli sobie razem w trójkącie, krzywdząc się nawzajem. Dla pieniędzy. Więcej Tu  Nie mogło się to dobrze skończyć.



Żadna choroba nie bierze się znikąd. Ciało nie choruje samo z siebie. To nie kara, tylko konsekwencja postępowania, myślenia i przekonań. Zbierasz to co posiejesz.


Sławni i bogaci tworzą w mediach nierealny świat. Dopiero jak umierają, to wychodzą na jaw różne brzydkie rzeczy i okazuje się, że są oni takimi samymi ludźmi jak wszyscy. Od czasu do czasu bywają muzykami, aktorami, artystami. Biedni ludzie bez przyjaciół. Tak są zaślepieni swoją wielkością, że nie dopuszczają do siebie myśli, ze też umrą.


Mam nadzieję, że ludzie analizując te przypadki chorób wyciągną wnioski i zaczną się uzdrawiać, a nie walczyć. Bo każda walka jest przegrana. A każdą chorobę można wyleczyć, tylko trzeba chcieć i mieć w sobie trochę pokory.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz