07/12/2016

Sen z diabełkiem

Zaskoczyło mnie to, że śniłam dzisiaj. Myślałam, że mam to pod kontrolą. Myliłam się.


Sen był dziwny. Nie umiałabym coś takiego wymyślić.


 


Siedziałam przed telewizorem. Był on starego typu, tzn. Z dużą częścią z tyłu. Stał na osobnym stoliku, ok. Pół metra od ściany. I zza tego telewizora w pewnej chwili wyłonił się mały człowieczek. Najpierw pojawiła się głowa, a potem reszta ciała. Wyglądał jak pacynka, ale był prawdziwy. Proporcje miał dobre, więc nie był to karzeł. Był do dorosły facet, ale małych rozmiarów. Człowieczek. Miał lekki zarost i w oczach chochliki. Nie przestraszyłam się go. Chciałam mu tylko zrobić fotkę, ale na stole nie było telefonu. Zdziwiłam się, bo telefon mam zawsze w zasięgu wzroku. Zadzwoniłam z telefonu stacjonarnego do siebie i nic, cisza. A więc telefonu nie było w domu, choć powinien był być. Chyba z niego wcześniej dzwoniłam.


Gdy spojrzałam za telewizor to zauważyłam, że diabełek zrobił się większy. Nie bałam się go i wiedziałam, że on o tym wie. Czasem spotykam ludzi, którzy jakby wiedzieli o czym myślę i nie warto ich okłamywać.


Diabełek stał za tym telewizorem i patrzył na mnie. W pewnej chwili wskoczył na sufit i dreptał po nim, aż doszedł do najdalszego prawego rogu i zniknął. Pojawił się kolejny osobnik na suficie i też chodził sobie w różne strony. To krzyżówka człowieka ze zwierzęciem. Wyciągnęłam rękę po telefon. Leżał tam gdzie powinien. (Widocznie miał wyłączony dzwonek, skoro wcześniej go nie było). Zrobiłam mu fotkę. Potem kolejnemu osobnikowi i kolejnemu, a wszyscy znikali w prawym najdalszym rogu sufitu, jakby tam były drzwi.



Pomyślałam sobie, że gdyby nie fotki to nikt by mi nie uwierzył w to co widzę. Zrobiłam kilkanaście zdjęć. Przyszedł mój mąż. Wszyscy zniknęli w mgnieniu oka. Mąż oznajmił mi, że jedziemy do Wenecji. OK. Chyba to normalne, że w środku nocy gdzieś jedziemy. Zeszliśmy na dół do piwnicy. Tam wsiedliśmy na skuter wodny, taki ślizgacz. Naprawdę. I ruszyliśmy. Przez ściany. Jechaliśmy pod ziemią, przez różne fundamenty. My materialni i domy też z materii, a jednak mogliśmy to wszystko przeniknąć. Jechaliśmy bardzo szybo. A najlepszy był wiatr na twarzy. Czułam się jak Małgorzata od Bułhakowa. Prawie. Tylko, że ja byłam ubrana i lecieliśmy pod ziemią. Nie dość, że czułam wiatr, to jeszcze takie mlaśnięcia gdy przelatywaliśmy przez różne budynki. Bo przecież każdy był z czego innego. Pod ziemią były szare i przezroczyste. Łatwo było w nie wejść. A potem było morze.



Nie potrzebowaliśmy niczego, żeby oddychać w wodzie. Prędkość była taka sama, czyli szybka. Wokół pływały duże ryby, ale na nas nie zwracały uwagi. Nawet ogromne rozgwiazdy nas nie widziały. Kolory jakie widziałam w przepięknej błękitnej wodzie nie do opisania. Żadne zdjęcie tego nie odda. Było widno jak w dzień, czyli nie było głęboko, albo to inny wymiar. Jechaliśmy dalej. Bo to była jazda, a nie pływanie.


Nagle obudziłam się, na lewym boku. A właściwie obudziły mnie k...y zza ściany. Matka poganiała dzieci, które szły do szkoły. Co drugie słowo to k...a. Dziwiła się, że codziennie jest to samo. Żadne dziecko nie było gotowe do szkoły i robiło jej na złość. Skutecznie mnie wybudziła, a dzieci miały niewątpliwie zły dzień. Była 7:32, wschód słońca. Niedawno wprowadziła się jakaś rodzina, ale ich nie widziałam. Aż do dzisiaj. Usłyszałam ich.


Sen był bardzo realny. Wzięłam telefon, żeby pooglądać fotki, które zrobiłam w nocy. Nic nie było. A więc wszystko to był sen. Nie mogło być inaczej. Przecież nie można zrobić realnym aparatem zdjęć we śnie. Chociaż ;)


Trudno zinterpretować mi ten sen. Kluczem był diabełek (bez rogów). Mały, ale miał moc. Mógł zrobić wszystko co chciał. Pokazał mi próbkę swoich możliwości. W jego świecie nie działały żadne prawa. Tylko dlaczego akurat to mi pokazał? Chodzić po suficie może każdy w specjalnych butach. Z przenikaniem trochę gorzej do wytłumaczenia. A może to inny wymiar lub równoległy świat ze mną jako element wspólny.


Nigdy wcześniej we śnie nie czułam zapachów i smagania wiatru. Powinnam mieć czerwone policzki. Biegałam już wiele razy, ale dzisiaj było co innego. Miałam już kolorowe sny, ale kolory morza czy oceanu w tym śnie były nieziemskie. Mogłabym to narysować, ale nie ma takich farb.


 


Ostatnio oglądam powtórki serialu Lost. Zastanawiam się czy to nie mogliby by być rozbitkowie z samolotu malezyjskiego, który zniknął 8 marca 2014 roku. W filmie ludzie domyślają się, że świat o nich nic nie wie i ich nie uratuje. Mają komputer, ale nie wzywają pomocy, bo ktoś na taśmie im tego zakazał. Co 108 minut wpisują ciąg liczb i wciskają klawisz. Nie ma tam nikogo, kto by to wymuszał, a jednak to robią. Ludzie są dziwni.


Chyba stąd dziwny sen. :)


 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz