Sen
między 4:28 a 8:30 dzisiaj.
Znalazłam
się na ulicy. Była pusta. Był półmrok. Poczułam się jak na
filmie. Zostałam wrzucona w kadr z jakiegoś filmu, chyba
katastroficznego. Nie umiałam odgadnąć kiedy to było. Pomyślałam,
że to daleka przeszłość, ale przecież byłam w jakimś mieście.
Nie było gołej ziemi, a bruk. Były domy, ale murowane. Ulica
szeroka, a w moim mieście takich nie ma. Wszystkie ulice są wąskie,
zabudowane. W końcu smog nie bierze się znikąd.
Budynki
były wysokie, ale niezamieszkałe. Wszędzie było szaro-buro i
ponuro. Nie była to noc, ale niebo było zachmurzone. Nie było
chmur, ale jakieś formy z dymu. Ponownie pomyślałam, że jestem w
filmie. Było cicho. Nie było ulicznych latarni, które
rozświetliłyby półmrok. Z okien domów nie wydobywało się żadne
światło, bo nikogo tam nie było. Nie było też żadnej
elektryczności.
Stałam
na tej szerokiej pustej ulicy. Z lewej strony nadszedł jakiś facet
ok. 35-40 lat. Zobaczył mnie i zaczął się zbliżać. Z prawej
strony nadeszła młoda kobieta. Zorientowałam się, że jestem
ubrana w czerwony płaszcz. Zorientowałam się, że to sen, bo
miałam kiedyś taki płaszcz, ale go wyrzuciłam. Szybko się
opatrzył. Ta dziewczyna powiedziała, że cieszy się na nasz widok,
bo wszyscy jej znajomi zniknęli. Ja też nie mogłam sobie
przypomnieć co z moją rodziną i znajomymi. Wszyscy wyparowali. Ta
dziewczyna powiedziała, że wszyscy zginęli i zostało niewiele
ludzi na świecie. Rozśmieszyło mnie to. Kiedyś ktoś mnie pytał
jak bym przetrwała armagedon. A ja mu odpowiedziałam, że nie chcę
go przetrwać. Chciałabym zniknąć szybko, bez bólu. Po co mam
przeżyć coś strasznego i się błąkać potem. Jestem ostatnią
osobą, która by chciała przeżyć, jeść korzonki, palić ognisko
i walczyć o życie. Powiedziałam tej dziewczynie, że chyba zaszła
jakaś pomyłka, bo przeżyć powinni bardzo młodzi ludzie, żeby
rasa ludzka przetrwała. Poczułam się jak nauczyciel od głoszenia
mądrości.
Dziwna
była ta rozmowa. Jakby każdy z nas badał innych, kim są, czy nas
nie zabiją. I ta cisza. W moim mieście nigdy nie jest cicho i
ciemno.
Razem
postanowiliśmy iść. Nie mieliśmy przy sobie nic, żadnych
narzędzi, latarek, jedzenia, ale ogarnął nas optymizm. Nie byliśmy
głodni, ani chorzy, ale mieliśmy siłę, żeby szukać innych
ocalałych. Nie chciałam sobie przypomnieć co się właściwie
stało. Ważna jest przyszłość. Poszliśmy szarą ulicą, w pewnym
oddaleniu od siebie. To brak zaufania do obcych. Pojawiła się
nadzieja – na lepsze jutro, na spotkanie innych, na nowe życie bez
bagażu.
Obudziłam
się zdziwiona. Zawsze pierwsza moja myśl po obudzeniu to
wdzięczność. A dzisiaj pierwszym odczuciem było zdziwienie, że
coś takiego mi się przyśniło. To chyba jakaś pomyłka. Taki sen
powinien przyśnić się komuś innemu, a nie mnie.
Nie
oglądam filmów katastroficznych, bo mnie śmieszą. Jak np. 2012
rok z Cusackiem, beznadzieja. Zawsze mnie dziwi, że za wszelką cenę ratują polityków, którzy są bezwartościowi - nic nie umieją. Skoro nie wierzę w wielki wybuch to
nie będzie wielkiego końca. Nie mieści mi się w głowie, że
ludzie mogą zniknąć z tej planety, cokolwiek by się wydarzyło.
Chociaż ludzie znikają. Ok. 1/3 mieszkań w okolicznych blokach
jest pustych. Komunikacja jest tak ustawiona, że jeździ rzadziej.
Więc jest tłok. Przed wakacjami jeździły częściej, a teraz
woziłyby powietrze. Ktoś by się też kapnął. Gdyby nie były rozkopane wszystkie ulice,
okazałoby się, że jest mało samochodów. A tak są korki, bo
wszyscy tłoczą się kilkoma arteriami.
Ten
sen był o tyle ciekawy, że w jego trakcie kwestionowałam pewne
rzeczy na bieżąco. Naprawdę czułam się jak w filmie. Czy można
spać i kwestionować wydarzenia we śnie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz