18/09/2013

Rak chorobą rodziny

Wczoraj w samo południe (znowu) odeszła z tego świata znajoma. Miała raka, czerniaka. Na początku leczyła się terapią Gersona. Pomogło na krótko, bo nastąpił nawrót. Potem kolejno przetestowała na sobie wszystkie dostępne terapie naturalne, diety, a potem inne medyczne. Przeczytała wszystkie książki E.Foley i była na wszystkich jej kursach, stosowała afirmacje. I nic to nie pomogło. Przez ostatnie 9 lat walczyła z rakiem, a w końcu umarła.

 


Poznałam sporo osób, które miały raka i jedne już odeszły, a inne żyją i mają się świetnie. Lekarstwem na raka nie jest vit. B17 lub inne cuda. To człowiek ma w sobie lekarstwo na wszystko. To umysł. Każda choroba powstaje najpierw w naszych myślach, przekonaniach. Gdy pielęgnujemy w sobie urazy to po cichutku hodujemy raka. Dlatego ważne jest, żeby nie rozpamiętywać złych rzeczy. Ktoś o nas powiedział coś złego i my nie zapomnimy mu tego do końca życia. Bo przecież nie można tego wybaczyć. Sprawca ma się dobrze, a my chorujemy.

Odpowiedź jest w V tomie TR. Nasz świat jest lustrem, które odbija nasze myśli i wyobrażenia. W Hunie mówi się, że świat jest taki jaki myślisz, że jest. W TR jest prościej. Myślisz, że walczysz z rakiem to lustro ci odpowiada: tak walczysz z rakiem. W twoim świecie jest walka i rak. W walce giną ludzie. Lustro zawsze się z nami zgadza. Dlatego ważne jest co myślimy o sobie, o świecie, o innych. Jeśli chcesz mieć dobre życie to myśl o przyjemnych rzeczach. Łatwo powiedzieć, jak wokół tyle zła. Właśnie dlatego. To zło jest gdzieś daleko. Było i będzie. Jak o tym ciągle myślisz, to zło wkrótce pojawi się w twoim życiu.

Znowu analogia z mojej rodziny. Gdy ojciec zachorował na raka nerki, to byliśmy skłóceni. Ja zawsze byłam najgorsza, bo miałam własne zdanie, nikogo nie słuchałam i wiedziałam lepiej. Ojciec nie mógł tego znieść, że kwestionowałam wszystko co powiedział. Przecież najlepiej uczyć się na własnych błędach. Jego choroba spowodowała, że wszyscy zatrzymaliśmy się i zaczęliśmy rozważać, co dla nas jest ważne. Przecież mógł umrzeć i wtedy wyrzuty sumienia chyba by nas zabiły. Pisałam już o tym, ale teraz myślę, że nie tylko on chorował na raka. To chorowała cała rodzina, bo relacje między nami były chore. Ten test rodzina zdała. Mieliśmy grafik kto kiedy był w szpitalu i nie daliśmy mu czasu na myślenie o chorobie. Było tak, że nie był sam, chyba że w nocy. Wspieraliśmy się, a miłość unosiła się w powietrzu. Ojciec się trochę zmienił, ale ciągle chce być najmądrzejszy. Wystarczyło sił na 10 lat, aż przyszedł rak prostaty. Zaczął pracować nad swoim zachowaniem w stosunku do mamy i jest lepiej. Wszystko mu wytłumaczyłam. Prawie się z nim pokłóciłam, gdy tłumaczyłam mu dlaczego on zachorował a nie my. Doszłam jeszcze do wniosku, że ma uraz do swojego brata, który rozwiódł się i związał się z nastolatką. Różnica wieku olbrzymia i ojciec nie wyobrażał sobie, że będą przychodzić na imprezy rodzinne razem. Gdy ojciec był w szpitalu to zakazał go powiadamiać. Niestety ojciec bagatelizuje problem i mówi, że to nie on się obraził. Gdy mu powiedziałam, że to może być przyczyna jego raka, to zaczął się nad tym zastanawiać. Ale teraz sam nie wie jak to rozwiązać. To go może zniszczyć. A w lustrze mojego ojca jest zdrowie i życie. On wie, że miał raka, ale z nim nie walczy. Dba o siebie i wspomaga organizm, żeby się uleczył sam. Czasem wystarczy się pozastanawiać, czy to może być prawda, dopuścić do siebie nowe myśli. Dobre myśli.

Bo świat dba o nas. Tylko pozwólmy mu na to.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz