Wczoraj wleciała do mojej kuchni pszczoła. Okno ledwo uchylone, a ona znalazła wejście. Czy nie powinna już spać? Przecież już jesień. Chodziła sobie po blacie, po kwiatkach, po szybie, po kafelkach. Nie latała, więc była zmęczona, albo chora. Mogłam ją dowolnie kadrować ze wszystkich stron, ona była obojętna, tylko przebierała nóżkami. Zostawiłam ją w spokoju i robiłam swoje. Gdy przyszłam do kuchni po paru godzinach pszczoła już nie żyła. Ponieważ była w zlewie to ją spuściłam do kanalizacji.
To ostatnie jej chwile.
Ciekawe, nie adoptowałam jej, a ona mnie odwiedziła. Niedawno był dzień adoptowania pszczół. Kto to wymyśla? Kto się na to daje nabrać? I to podobno od 5 lat jest taka akcja.
Gdy adoptujemy dziecko to jesteśmy za nie odpowiedzialni. Gdy zdechnie „adoptowany” piesek albo kotek to czy można pociągnąć „mamę” do odpowiedzialności? Przecież zwierzątka żyją dłużej. Czy adoptowanie dzieci w czarnych krajach jest legalne? Ludzie wysyłają kasę na niewidziane dziecko, właściwie dają kasę na fotkę.
Całe szczęście, że nie adoptowałam pszczoły, która wybrała mój dom, żeby zdechnąć.
Nie adoptuję nikogo i niczego. Nigdy.
Zarobiona jestem. Odkąd dałam Ziarnuszce zadanie, to przybyło mi 3 klientów. Ale to zbieg okoliczności. I dobrze, więcej pracy, więcej dobrobytu. I tak ma być.
Tylko mniej czasu na czytanie i robótki ręczne. A pogoda układa się na moje życzenie. Pada gdy jestem w domu, w autobusie lub na spotkaniu. Nie pada gdy jestem na ulicy. Ciągle nie dowierzam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz